Skierniewicka Gazeta Podziemna nie uznaje tematów tabu, nie uczestniczy w towarzystwach wzajemnej adoracji, nie uznaje zobowiązań wobec żadnych koterii i lobby. SKCGP za cel stawia sobie pracę organiczną w interesie dobra wspólnego w skali lokalnej. Gazeta opiera się na uczciwości, bezinteresowności i dążeniu do prawdy siłami obywateli zwanych dziennikarzami społecznymi. Dziennikarzem takim może zostać każdy, kto potrafi napisać rzeczowy, zwięzły artykuł na poziomie przedwojennego maturzysty. Artykuł wystarczy wysłać e-mailem na adres redakcji: skcgp małpa op.pl Tekst musi być oryginalny i podpisany co najmniej nickiem, lub adresem e-mail. Redakcja nie ingeruje w teksty, nie koryguje błędów ortograficznych, nie uznaje zaświadczeń o dysleksji ani dysortografii. Warunek publikacji jest jeden. Piszemy o konkretnych sprawach lokalnych. Inaczej mówiąc nie interesują nas dywagacje ogólnoludzkie, ogólnoświatowe, ani nawet krajowe.

wtorek, 5 lutego 2013

Pogrom skierniewickich bałwanków




Kiedy do Skierniewic zawitała zima anno domini 2013, ze śniegiem, mrozem i wszystkimi innymi atrakcjami co potrzeba; mój znajomy, nietutejszy, przyjezdny, pomyślał żeby ulepić dzieciom tradycyjnego bałwanka polskiego. Prawdziwego, takiego jak należy, z trzech kul śniegowych złożonego, ustawionych jedna nad drugą w piramidę, z marchewkowym nosem, oczami i guzikami z kawałków węgla, oraz nakryciem głowy w postaci garnka z dziurką. Takiego jakie tygryski lubią najbardziej, jakiego jeszcze w Skierniewicach nie było! Co pomyślał to zrobił. Wiatr mu świstał, śnieg prószył, zewsząd obserwowali go skierniewiccy mieszczanie. Raczej z zainteresowaniem. Dziadkowie w swoich klatkach osowiali, ogłupieni emeryckim rajem ZUS-u. Babcie, co ich syn ma pracę dzięki Bogu w Warszawie, z okien blokowiska kukające, od stolnicy oderwane lub seriali, niezbyt nawet skryte za poszarzałymi firankami. Wrzaskliwi nastolatkowie roztaśtani, zgrupowani pod garażem, w przerwie na papierosa dorosłości, też udawali, że w ogóle nie zauważają bałwankowych narodzin.

Jak sprzedać pomysł na życie
Ale mój znajomek nie dał się tym pozom zwieść. Przecież od czasu do czasu łowił ukradkowe spojrzenia starszych jak i młodzianków, ciekawskie, trwające co prawda tylko ułamek sekundy, ale ogniste, wystarczające żeby  zarejestrować dokładnie najmniejsze zmiany w otoczeniu i nawet śniegu trochę stopić. Mogliby pomóc, dumał momentami. Przyłączyć się, by się mogli bysie. Mogli by też wykazać się inicjatywą, cokolwiek sobie ulepić nie koniecznie bałwankowego, nie koniecznie ze śniegu, ku radości życia i zabawie, dla rozgrzewki, lub dla szczęścia, zdrowia, pomyślności rodziny, a nie tylko siedzą. Przemyśliwał szczerze, radośnie i praktycznie - pod wpływem serotoniny co się wytwarza w organizmie podczas wysiłku fizycznego i chroni przed  skłonnościami samobójczymi.
            Kiedy mój znajomy skończył dzieło, otarł pot z czoła zmrożony, zaczerpnął świeżego powietrza pełne płuca  i z dumą westchnął rozglądając się wokoło, oczekując przyjaznych uśmiechów sąsiadów. Może nawet wdzięcznych pozdrowień? Srodze się jednak zawiódł napotykając ich martwe spojrzenia zamiast oklasków, wrogie i jakby wręcz obrażone.

Gdzie się podziały wszystkie bałwany
Następnego dnia z rana nie było jego bałwanka. Żadnego nie było w całych Skierniewicach, jeżeli o ścisłość chodzi, ale on o tym nie wiedział! Pozostał tylko żal i mróz. Kupka śniegu została z bałwanka znajomego, podeptana i na żółto obsikana, oraz spojrzenia sąsiadów uciekające, garstka psich bobków zamrożonych obok, złożonych niby jaja w kupkę. Nawet marchewka i węgle gdzieś zniknęły, o garnku z dziurką nie wspominając. Mój znajomy nie przejmując się tym postawił nowego bałwana. Bałwanisko nowych czasów wręcz to było, całkiem łyse, ulepione na skinhead'a zgodnie z prawem Kopernika-Grishama ze śniegowo-gruntowej brei mrożonej, petami pikowanej i liofilizowanymi ćwiekami sobaczych bobków. Już bez nakrycia głowy z naczynia dziurawego na pokuszenie złomiarzy wystawionego, z nosem nie marchewkowym, lecz sopelkowym, z guzikami nie z węgli a z pożółkłych liści ugniatanych w kulki na pohybel złemu urokowi. Tylko oczy miał piękniejsze niż poprzednik, czarowne, iskrzące czerwienią rajskich jabłek z których Skierniewice od lat słyną. Miał bo już go też nie ma. Krócej niż poprzednik stał. Ledwo mój znajomek do „Biedronki” i spowrotem obrócił, się przewrócił. A potem jak poprzednik wdeptany został w tło. Tym razem białe. Trzeciego bałwanka nie było.
A ja widziałem jak się tłum podkradał, jak się szykował do przewrotu bałwana numer dwa. Krok po kroku bez odwagi, obrzydliwie się przy tym obmacując spojrzeniami porozumiewawczymi. Taki jakiś nienawistny ten tłumek był, cichy niby ryba, staro młody, opętany jak pirania smakiem mięsa.
A potem zrozumiałem, że w naszym uzdrowisku nie ma miejsca dla śniegowych bałwanków już od dawna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz