Skierniewicka Gazeta Podziemna nie uznaje tematów tabu, nie uczestniczy w towarzystwach wzajemnej adoracji, nie uznaje zobowiązań wobec żadnych koterii i lobby. SKCGP za cel stawia sobie pracę organiczną w interesie dobra wspólnego w skali lokalnej. Gazeta opiera się na uczciwości, bezinteresowności i dążeniu do prawdy siłami obywateli zwanych dziennikarzami społecznymi. Dziennikarzem takim może zostać każdy, kto potrafi napisać rzeczowy, zwięzły artykuł na poziomie przedwojennego maturzysty. Artykuł wystarczy wysłać e-mailem na adres redakcji: skcgp małpa op.pl Tekst musi być oryginalny i podpisany co najmniej nickiem, lub adresem e-mail. Redakcja nie ingeruje w teksty, nie koryguje błędów ortograficznych, nie uznaje zaświadczeń o dysleksji ani dysortografii. Warunek publikacji jest jeden. Piszemy o konkretnych sprawach lokalnych. Inaczej mówiąc nie interesują nas dywagacje ogólnoludzkie, ogólnoświatowe, ani nawet krajowe.

czwartek, 20 września 2012

Organizacja Dni Skierniewic




W poprzednich odcinkach obiecałem ocenić organizację tegorocznych Dni Skierniewic. Ale jakoś nie przystoi kopać leżącego. Czasem jednak, w ściśle określonych okolicznościach, zdarza mi się zastosować tzw:

Kopnięcie diagnostyczno-reanimacyjne

Kiedy, na przykład, na chodniku
(albo przyległym trawniku) napotykam leżące ciało, a w Skierniewicach zdarza się to dosyć często i to nie tylko w czasie Święta Kwiatów, Owoców i Warzyw, pierwsza myśl, jaka mi przychodzi do głowy to, że delikwent jest pijany i lepiej go nie ruszać. Zakładam, że większość ludzi w takiej sytuacji wycofuje się wstydliwie w obawie przed poczęstunkiem wiązanką kwiatków z dużą zawartością mięsa. Ja jednak odczuwam coś w rodzaju wyrzutów sumienia. No bo jeśli facet ma zawał, albo na przykład wstrząs anafilaktyczny, udar mózgu lub cukrzycową zapaść, to jak to tak, można tak, zostawić tak, tak zupełnie bez pomocy? Wtedy zmuszam się, żeby podejść bliżej. Mniej więcej na odległość pozwalającą wyczuć zapach zajzajera. Następnie lekko trącam podeszwy butów delikwenta. Kiedy od stóp sygnał dociera do mózgu, leżący przeważnie się przebudza i zaczyna odpowiadać na pytania. Zwykle potwierdza, że jest przytomny, że nikt go nie skrzywdził, że nie odczuwa żadnego bólu, że nie chce policji, karetki ani księdza, a przyjęta pozycja jest wynikiem jego osobistego i w pełni świadomego wyboru życiowego. Wówczas ostrzegam go po przyjacielsku żeby był czujny, że w pobliżu kręci się dwóch takich, którzy mają wyraźną ochotę ukraść mu buty! I wiecie co? To działa. Już po chwili pacjent  się ogarnia, upewnia, że buty są wciąż na swoim miejscu i szczęśliwy odnajduje drogę do domu.

Dla pana prezydenta wypada uczynić więcej

Bo przecież żal patrzeć kiedy organizacja leży. A organizacja Dni Skierniewic nie dość, że się położyła, to jeszcze przeszkadzała w samoorganizacji. Zacznijmy od korowodu inauguracyjnego. Po co on? Do czego, komu ma służyć? Bo jeśli tylko do tego, żeby prezydent nie przemawiał do pustego placu i żeby zdjęcia pamiątkowe, publikowane potem w lokalnych gazetach, miały tło kolorowe, pełne młodych twarzy to OK, cel został osiągnięty. Jeśli jednak celem całego zamieszania była prezentacja witalności, pomysłowości i prężności gospodarczej miejscowego rynku, stworzenie barwnego widowiska przyciągającego tłumy gapiów, parady podbudowującej samoocenę i dumę lokalnej społeczności, to wiele jest do zrobienia. Ech...
Szkoda słów. Można było chociaż  wykupić ogłoszenia w warszawskiej i łódzkiej prasie. Opublikować zaproszenia i program, podobnie jak w „Głosie”, ITS-sie, czy Kurierze. Niechby sobie ferajna przyjechała pospacerkować po Skierniewickich bulwarach, kupić ozdobny krzaczek, kaszanki z kiszonym ogórkiem posmakować, odchamić się odrobiną KULT-ury. Chyba środków aż tak nie brakowało? Sądzę, że miasto było to winne wszystkim tym przyjezdnym handlowcom, od których wzięło placowe.

Najpierw uruchomić rezerwy proste

Żeby nie wymyślać wszystkiego od nowa należałoby poszukać sprawdzonych wzorców. Najprościej zacząć od podpytania starszych Skierniewiczan, jak to za komuny organizowało się pochody pierwszomajowe? Z czego robiło się barwne chorągiewki łączące latarnie po obu stronach ulicy, czym się malowało krawężniki na biało, jak się wieszało płócienne transparenty zwane dziś banerami, do czego mocowało się sztandary, chorągiewki itd. Drugim etapem mógłby być przegląd świecideł noworoczno-bożonarodzeniowych, bezproduktywnie odłogujących tymczasem w jakimś magazynie, pod kątem ich użyteczności dla podniesienia rangi naszej parady. Trzecim krokiem powinno być wciągnięcie do współpracy parafialnych dekoratorów obsługującymi katolickie procesje zielonoświątkowe. W końcu to już profesjonaliści z wieloletnim stażem. Wbrew pozorom wcale nie jest trudno taki cel osiągnąć.

Wywołać burzę mózgów

A gdyby tak miesiąc przed imprezą, albo nawet dwa, ktoś zwołał konferencję prasową, zaprosił na nią wszystkie okoliczne instytucje, organizacje i przedsiębiorstwa? Po czym nakazał lokalnym mediom, żeby je przepytały w jaki sposób zamierzają się zaprezentować w paradzie, czy szykują jakieś niespodzianki, promocje, czy planują otworzyć stałe stoisko na jarmarku itp. Ileż tematów dla dziennikarzy dałoby się w ten sposób wygenerować! Można by potem przez wiele tygodni publicznie chwalić przedsiębiorczych, ganić opieszałych, piętnować aspołecznych. Jakie ciekawe pomysły i dyskusje mogłyby wówczas powstać? Nie tylko w lokalnej  prasie, ale i na ulicach. Zresztą nie potrzeba nawet zwoływać konferencji. Wystarczy już dziś, świeżo po imprezie, wybrać się, do rzecznika prasowego Tesco, albo na przykład Instytutu Ogrodnictwa, Sadownictwa i Szkółkarstwa (bo chyba takowego posiada ta wielce szacowna instytucja), żeby zadać mu jedno proste pytanie- dlaczego „owoce” jego wieloletnich, naukowych wysiłków zaprezentowały się w  czasie dorocznego święta skromniej nawet niż czwartkowe targowiska? O sobotnich już nie wspominając.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz