W poprzednich odcinkach obiecałem ocenić organizację
tegorocznych Dni Skierniewic. Ale jakoś nie przystoi kopać leżącego. Czasem
jednak, w ściśle określonych okolicznościach, zdarza mi się zastosować tzw:
Kopnięcie
diagnostyczno-reanimacyjne
Kiedy, na przykład, na chodniku
(albo przyległym trawniku)
napotykam leżące ciało, a w Skierniewicach zdarza się to dosyć często i to nie
tylko w czasie Święta Kwiatów, Owoców i Warzyw, pierwsza myśl, jaka mi
przychodzi do głowy to, że delikwent jest pijany i lepiej go nie ruszać.
Zakładam, że większość ludzi w takiej sytuacji wycofuje się wstydliwie w obawie
przed poczęstunkiem wiązanką kwiatków z dużą zawartością mięsa. Ja jednak
odczuwam coś w rodzaju wyrzutów sumienia. No bo jeśli facet ma zawał, albo na
przykład wstrząs anafilaktyczny, udar mózgu lub cukrzycową zapaść, to jak to
tak, można tak, zostawić tak, tak zupełnie bez pomocy? Wtedy zmuszam się, żeby
podejść bliżej. Mniej więcej na odległość pozwalającą wyczuć zapach zajzajera.
Następnie lekko trącam podeszwy butów delikwenta. Kiedy od stóp sygnał dociera
do mózgu, leżący przeważnie się przebudza i zaczyna odpowiadać na pytania.
Zwykle potwierdza, że jest przytomny, że nikt go nie skrzywdził, że nie odczuwa
żadnego bólu, że nie chce policji, karetki ani księdza, a przyjęta pozycja jest
wynikiem jego osobistego i w pełni świadomego wyboru życiowego. Wówczas
ostrzegam go po przyjacielsku żeby był czujny, że w pobliżu kręci się dwóch
takich, którzy mają wyraźną ochotę ukraść mu buty! I wiecie co? To działa. Już
po chwili pacjent się ogarnia, upewnia,
że buty są wciąż na swoim miejscu i szczęśliwy odnajduje drogę do domu.
Dla pana prezydenta wypada
uczynić więcej
Bo przecież żal patrzeć kiedy organizacja leży. A organizacja
Dni Skierniewic nie dość, że się położyła, to jeszcze przeszkadzała w
samoorganizacji. Zacznijmy od korowodu inauguracyjnego. Po co on? Do czego,
komu ma służyć? Bo jeśli tylko do tego, żeby prezydent nie przemawiał do
pustego placu i żeby zdjęcia pamiątkowe, publikowane potem w lokalnych
gazetach, miały tło kolorowe, pełne młodych twarzy to OK, cel został
osiągnięty. Jeśli jednak celem całego zamieszania była prezentacja witalności,
pomysłowości i prężności gospodarczej miejscowego rynku, stworzenie barwnego
widowiska przyciągającego tłumy gapiów, parady podbudowującej samoocenę i dumę
lokalnej społeczności, to wiele jest do zrobienia. Ech...
Szkoda słów. Można było chociaż wykupić ogłoszenia w warszawskiej i łódzkiej
prasie. Opublikować zaproszenia i program, podobnie jak w „Głosie”, ITS-sie,
czy Kurierze. Niechby sobie ferajna przyjechała pospacerkować po
Skierniewickich bulwarach, kupić ozdobny krzaczek, kaszanki z kiszonym ogórkiem
posmakować, odchamić się odrobiną KULT-ury. Chyba środków aż tak nie brakowało?
Sądzę, że miasto było to winne wszystkim tym przyjezdnym handlowcom, od których
wzięło placowe.
Najpierw uruchomić rezerwy
proste
Żeby nie wymyślać wszystkiego od nowa należałoby poszukać
sprawdzonych wzorców. Najprościej zacząć od podpytania starszych
Skierniewiczan, jak to za komuny organizowało się pochody pierwszomajowe? Z
czego robiło się barwne chorągiewki łączące latarnie po obu stronach ulicy,
czym się malowało krawężniki na biało, jak się wieszało płócienne transparenty
zwane dziś banerami, do czego mocowało się sztandary, chorągiewki itd. Drugim
etapem mógłby być przegląd świecideł noworoczno-bożonarodzeniowych,
bezproduktywnie odłogujących tymczasem w jakimś magazynie, pod kątem ich
użyteczności dla podniesienia rangi naszej parady. Trzecim krokiem powinno być
wciągnięcie do współpracy parafialnych dekoratorów obsługującymi katolickie
procesje zielonoświątkowe. W końcu to już profesjonaliści z wieloletnim stażem.
Wbrew pozorom wcale nie jest trudno taki cel osiągnąć.
Wywołać burzę mózgów
A gdyby tak miesiąc przed imprezą, albo nawet dwa, ktoś
zwołał konferencję prasową, zaprosił na nią wszystkie okoliczne instytucje,
organizacje i przedsiębiorstwa? Po czym nakazał lokalnym mediom, żeby je
przepytały w jaki sposób zamierzają się zaprezentować w paradzie, czy szykują
jakieś niespodzianki, promocje, czy planują otworzyć stałe stoisko na jarmarku
itp. Ileż tematów dla dziennikarzy dałoby się w ten sposób wygenerować! Można
by potem przez wiele tygodni publicznie chwalić przedsiębiorczych, ganić
opieszałych, piętnować aspołecznych. Jakie ciekawe pomysły i dyskusje mogłyby
wówczas powstać? Nie tylko w lokalnej
prasie, ale i na ulicach. Zresztą nie potrzeba nawet zwoływać
konferencji. Wystarczy już dziś, świeżo po imprezie, wybrać się, do rzecznika
prasowego Tesco, albo na przykład Instytutu Ogrodnictwa, Sadownictwa i
Szkółkarstwa (bo chyba takowego posiada ta wielce szacowna instytucja), żeby
zadać mu jedno proste pytanie- dlaczego „owoce” jego wieloletnich, naukowych
wysiłków zaprezentowały się w czasie
dorocznego święta skromniej nawet niż czwartkowe targowiska? O sobotnich już
nie wspominając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz