Skierniewicka Gazeta Podziemna nie uznaje tematów tabu, nie uczestniczy w towarzystwach wzajemnej adoracji, nie uznaje zobowiązań wobec żadnych koterii i lobby. SKCGP za cel stawia sobie pracę organiczną w interesie dobra wspólnego w skali lokalnej. Gazeta opiera się na uczciwości, bezinteresowności i dążeniu do prawdy siłami obywateli zwanych dziennikarzami społecznymi. Dziennikarzem takim może zostać każdy, kto potrafi napisać rzeczowy, zwięzły artykuł na poziomie przedwojennego maturzysty. Artykuł wystarczy wysłać e-mailem na adres redakcji: skcgp małpa op.pl Tekst musi być oryginalny i podpisany co najmniej nickiem, lub adresem e-mail. Redakcja nie ingeruje w teksty, nie koryguje błędów ortograficznych, nie uznaje zaświadczeń o dysleksji ani dysortografii. Warunek publikacji jest jeden. Piszemy o konkretnych sprawach lokalnych. Inaczej mówiąc nie interesują nas dywagacje ogólnoludzkie, ogólnoświatowe, ani nawet krajowe.

wtorek, 27 listopada 2012

Skierniewicki Park - wytyczne do projektowania II




W pierwszej części wytycznych do projektowania Skierniewickiego Parku Miejskiego starałem się uświadomić decydentom i projektantom jak ważne jest uszanowanie naturalnych (historycznych) granic założenia. Mam nadzieję że udało mi się przekonać ich, iż ograniczenie zakresu opracowania do granic własności wynikłych z wieloletnich błędów w zagospodarowaniu przestrzennym jest tych błędów kontynuacją. Wskazałem również, jakie przesłanki (interakcje z sąsiedztwem) wywierają największy wpływ na formę i funkcję założenia. 

Rekreacyjna enklawa w śródmieściu
Skierniewicki Park nie jest już założeniem prywatnym. Jego głównym zadaniem przestała być rekreacja Prymasów Polski i budowanie ich prestiżu. Dziś środki na utrzymanie parku łoży społeczeństwo Skierniewic, więc wypadałoby, aby park zaspokajał jego potrzeby. Obecnie lista usług możliwych do wyświadczenia mieszkańcom przez park jest wstydliwie skromna. Można skorzystać z placu zabaw dla dzieci, ze skrótów pieszych i rowerowych, powędkować w stawie i wzdłuż Łupii, pospacerować; pozyskiwać złom metali, granitowy bruk, nasiona rzadkich drzew, drewno na opał, jaja pasożytów, urządzić piknik alkoholowy, załatwić potrzeby fizjologiczne własne jak i pieska. Koniec listy. Każdy przyzna, że na terenie parku wskazane by było zaspokojenie znacznie większego wachlarza potrzeb obywateli. Na przykład istnieje duży potencjał rozbudowy funkcji rekreacyjno-spacerowej oraz wzbogacania jej poprzez wprowadzanie spójnych stylistycznie ścieżek tematycznych: edukacyjnych (arboretum, ogród botaniczny), o charakterze estetyczno-kontemplacyjnym (stałe i czasowe ekspozycje sztuki plenerowej), do joggingu, rowerowych itd. Układ wodny, zwłaszcza po modernizacji i rozbudowie też może zacząć wypełniać wiele nowych funkcji. Na przykład można go uczynić dostępnym dla płaskodennych łódek, kajaków itd. Część parku wprost idealnie nadaje się na urządzenie ogrodu japońskiego.
Sposoby zaspokajania niektórych co bardziej wstydliwych potrzeb należałoby trochę ucywilizować, w miarę możliwości preferując rozwiązania architektoniczne, ponad policyjno-administracyjnymi. Na przykład poprzez znalezienie odpowiedniej lokalizacji dla przynajmniej jednej przyzwoitej ubikacji do obsługi ludzi oraz piesków. Kąciki cichej miłości, pralnie pieniędzy, narkomańskie i pijackie meliny raczej należałoby przenieść w inne miejsca. Pozyskiwanie z terenu parku złomu, opału oraz materiałów budowlanych należy karać z całą surowością prawa. Problem skażenia gruntu jajami pasożytów da się rozwiązać tylko w skali całości miasta.

Historyczna atrakcja wizytówką współczesności
Przywracanie dawnej świetności parku należy zacząć od odbudowy związków funkcjonalno-przestrzennych założenia parkowego z zespołem pałacowym. Należy odtworzyć historyczne aleje i dojazdy, sprzężenia i osie widokowe.
Układ wodny w parkach, a zwłaszcza stawy o nieruchomej tafli zawsze pomyślane były jako lustra  zwielokrotniające najpiękniejsze widoki, wzbogacające ekspozycję pałaców, obraz pomników, malowniczość mostków, zielonych ścian wnętrz parkowych salonów i innych obiektów architektury ogrodowej. Stąd trasy alei spacerowych są starannie sprzęgane z tymi naturalnymi lustrami w taki sposób by maksymalizować wspomniane efekty (triki) architektoniczne. Należy mieć świadomość, że ukształtowanie terenu parku oraz aranżacja zieleni były od początku pod tym kątem profilowane przez dawnych mistrzów.
Przed przystąpieniem do rewitalizacji historycznych Zespołów Parkowo-Pałacowych konieczna jest solidna ekspertyza stanu tych zabytków optyki architektonicznej, a później również analiza możliwości ich rekonstrukcji, ewentualnie wzbogacenia pierwotnej siatki - ale zawsze z uszanowaniem genius loci! Trzeba koniecznie mieć na uwadze, że przez lata, zwłaszcza w czasie wielkiej smuty bolszewickiej, popełniono wiele błędów w utrzymaniu parku. Trasy alejek uległy niekorzystnym zmianom, w ukształtowaniu terenu i zieleni pojawiły się dzikie przegrody zacierające pierwotne powiązania i sprzężenia widokowe. Równolegle przebito przypadkowe otwarcia widokowe i komunikacyjne, doprowadzając do kompozycyjnej „kakofonii”.
Tam, gdzie to możliwe, należy zrekonstruować, a nawet rozbudować strukturę salonów parkowych oraz wystrój ich wnętrz. Tam, gdzie proste odtworzenie koliduje z ochroną innych (nowych) wartości, potrzebna jest twórcza reinterpretacja. Prawdziwi architekci uwielbiają takie wyzwania. Wyłonienie tego rodzaju rzemieślników powinni mieć na celu organizatorzy przetargu na rewitalizację Skierniewickiego Ogrodu Prymasów Polski. Czy mieli? Warunki przetargu ogłoszone przez prezydenta wskazują na to, że nie. Po co więc zorganizowano ten przetarg? Wyłoniono ekipę, która nie ma o wyżej wymienionych sprawach bladego pojęcia. Istnieje wiele możliwych wyjaśnień tego fenomenu. Na razie jednak brak wystarczających dowodów na wyróżnienie któregokolwiek z nich.




czwartek, 22 listopada 2012

Skierniewicki Park - wytyczne do projektowania




Skierniewickie władze zabrały się za renowację Ogrodu Prymasowskiego spontanicznie. Nieomal jak Kozietulski pod Samosierrą. Tyle, że on miał pomysł i pojęcie, po co to wszystko. Szarżę zaprojektował co prawda „w locie”, ale zaprojektował. „Soplica z synowcem” w „Panu Tadeuszu” Adama Mickiewicza już niczego nie projektowali poza „jakoś to będzie”. Jak to się skończyło? Mickiewicz taktownie przemilczał. Ale historia nie miała już tyle wyrozumiałości. Skierniewice to miasto rodzinne Kozietulskiego. Co drugi mieszkaniec marzy tu aby choć raz w życiu porządnie poszarżować. Zwłaszcza kiedy taką szarżę daje się sfinansować za cudze pieniądze. Wtedy hulaj dusza... Sądzę jednak, że nawet Kozietulski dostałby gęsiej skórki widząc szarżę rewitalizatorów (nie mylić ze szwoleżerami) skierniewickiego parku. Póki szarża trwa jeszcze, postanowiłem rzucić jej uczestnikom garść wytycznych ratunkowych. Może uda się ocalić chociaż park?
 
Strategiczne cele rewitalizacji „Ogrodu Prymasowskiego”
Zanim zacznie się projektowanie czegokolwiek, należy najpierw sformułować cele strategiczne przedsięwzięcia. Dojdziemy do nich po analizie: 1) oczekiwań społecznych, 2) historii założenia, oraz 3) interakcji funkcjonalno-przestrzennych ze strukturą urbanistyczną miasta. W ten sposób otrzymamy odpowiednio trzy punkty, których osiągnięcie jest obowiązkiem decydentów:
1.      stworzenie w centrum Skierniewic wielofunkcyjnej przestrzeni publicznej o charakterze parkowo-rekreacyjnym i wystawienniczym;
2.      przywrócenie Skierniewickiemu Zespołowi Pałacowo-Parkowemu dawnej świetności, oraz jego wzbogacenie w taki sposób by stanowił atrakcję turystyczną oraz wizytówkę współczesnego miasta;
3.      wzmocnienie wszystkich społecznie korzystnych związków (interakcji) Parku z całością urbanistycznej struktury Skierniewic.
Zlekceważenie któregokolwiek z tych punktów dyskwalifikuje całe przedsięwzięcie. Inaczej mówiąc - szkoda na nie pieniędzy podatników. Czy koncepcja rewitalizacyjna autorstwa pani Śnieguckiej spełnia chociaż jeden z tych punktów? Nie. Czy władze mają jakiś inny projekt?

Rzut oka na mapę Skierniewic
W środku planu miasta widzimy zieloną plamę. To miejski park. Wysoki nasyp linii kolejowej brutalnie rozcina go na dwie nierówne części. Pod torami, na wysokości rzeki Skierniewki wykonano most, który zapewnia łączność obu części parku. Na załączniku graficznym  obrysowałem je obie czerwoną linią. To pierwotne granice parku. Obecnie granice własnościowe nie mają z nimi wiele wspólnego, chociaż na początku stanowiły jedno. Jest to poważny problem konserwatorski, jak i architektoniczny. Należy rozwiązać go przed przystąpieniem do jakichkolwiek prac projektowych, a zwłaszcza przed podjęciem działań w terenie. Jedyną słuszną decyzją jest objęcie naturalnych granic parku ochroną prawa miejscowego oraz przyjęcie wytycznej zmierzającej do przywrócenia tożsamości z nimi stosunkom własnościowym, przestrzennym i krajobrazowym. Każdy projekt rewitalizacyjny parku powinien obejmować całość Założenia Parkowo-Pałacowego. Ograniczanie zakresu opracowania wyłącznie do granic własnościowych jest błędem w sztuce. Jest „grzechem pierworodnym” generującym łańcuch kolejnych błędów.

Bramy do parku
W moim szkicu koncepcyjnym zaznaczyłem sześć głównych węzłów komunikacyjnych wiążących Założenie Pałacowo-Parkowe z tkanką miejską. Nazywam je bramami lub portalami nie dlatego, żeby wymagały dosłownego posiadania wrót o ruchomych skrzydłach, dających się zamykać i otwierać, ale przez wzgląd na komunikacyjną funkcję, jaką pełnią w strukturze urbanistycznej śródmieścia. Determinuje to konieczność indywidualnego ich opracowania projektowego.  1a – jest węzłem na przedłużeniu osi ul. Senatorskiej. Zachowała się tam dawna brama, jednak jej pierwotny sens został zatarty poprzez likwidację reprezentacyjnego dojazdu do głównego dziedzińca przed Pałacem. Dojazd należy odtworzyć.
1b -  Na przedłużeniu pasażu (imienia A. Nużyńskiego) przebiegającego pomiędzy kinem „Polonez” a Młodzieżowym Centrum Kultury, po drugiej stronie ul. Jagiellońskiej w parku, pojawia się ciek zasilający jego układ wodny. Obecność strumienia stwarza możliwość kreacji wzdłuż niego pieszego ciągu. Taka aranżacja  wzbogaci walory parku.
1c – Węzeł od zachodu zamykający Skwer Inwalidów Wojennych a od południa projektowany „ Słoneczny Bulwar”. Jest to komunikacyjnie najważniejsze miejsce parku. Wymaga starannej oprawy, zwłaszcza od strony miasta.
1d – Węzeł będący wizytówką miasta od strony dworca kolejowego. Jego zadaniem będzie prowadzanie przyjezdnych na obszar parku, a podczas Święta Kwiatów na obszar targowy.
1e – Węzeł wprowadzający na teren parku ruch rowerowy od strony dzielnicy „Widok” do Starego Rynku.      

Ogrodzenia
Granice parku są jak ramy obrazu, jak złota kolia oprawiająca diament. Wymagają starannego opracowania projektowego. Ze względu różnice w funkcji jakie mają pełnić poszczególne ich części podzieliłem je na trzy rodzaje. Parawan wzdłuż linii kolejowej, oznaczony nr 3 na załączonym szkicu koncepcyjnym, pełnić powinien rolę optycznej i dźwiękowej przegrody chroniącej wnętrze parku przed nieprzyjemnymi widokami i odgłosami nadjeżdżających pociągów. Z zewnętrznej strony powinien stać się wizytówką miasta dla tysięcy podróżnych codziennie przejeżdżających przez Skierniewice kolejowym tranzytem. Taki parawan powinien być solidny, oryginalny, trwały, względnie tani w budowie i utrzymaniu oraz posiadać jak największą wartość kulturową. Zaprojektowałbym go jako żelbetowo-kamienną, ażurową konstrukcję, fantazyjną płaskorzeźbę z elementami żywej, dobrze utrzymanej roślinności ozdobnej. Z punktu widzenia promocji wizerunku miasta dałoby to duże korzyści. Niepowtarzalną formę artystyczną tego parawanu można uzyskać dzieląc go na odcinki i w drodze konkursu zlecając ich wykonanie wybitnym artystom. Spójność estetyczna dzieła zostanie zachowana dzięki określeniu parametrów ogólnych, takich jak szerokość, wysokość, rodzaj użytych materiałów, stylistyka i tematyka.
Numerem 2 oznaczyłem odcinek obrzeży parku na długości ul. Sienkiewicza. W tym miejscu najwłaściwszym będzie zaprojektowanie wielofunkcyjnej przestrzeni uformowanej za pomocą parterów kwiatowych, żywopłotów i małej architektury. Pełnić będzie ona rolę alei spacerowo-rekreacyjnej, łączącej „bramę” nr 1c z „portalem” 1d. Aleję tą nazwałem „Słoneczny Bulwar”. Podczas Święta Kwiatów stanowić ona będzie ciąg wystawienniczy dla kwiatowo-owocowych kompozycji plenerowych. Formalnie i funkcjonalnie będzie czymś w rodzaju półprzepuszczalnej przestrzeni pośredniej (przejściowej membrany) pomiędzy masywem parkowej zieleni a zurbanizowaną częścią miasta.
Numerem 7 oznaczyłem na planie odcinek najbardziej tradycyjnego ogrodzenia, nawiązującego do dawniej istniejącego, o murowanych słupach i kutych ze stali przęsłach, które winno zastąpić to z drucianej siatki. CDN.

wtorek, 20 listopada 2012

Park Prymasowski - Recenzja projektu, którego nie ma




Pani Anna Wójcik Brzezińska w kilku rozdziałach uporządkowała sobie informacje uzyskane od zwycięzców przetargu na „rewitalizację” Skierniewickiego Parku. Odnosząc się do tych rewelacji, zachowam przyjęty przez nią podział, aczkolwiek boleję nad tym, że niezbyt pomaga on oddzielić rzeczy istotne od błahostek.

Partery kwiatowe vis a vis pałacu
W felietonie pt: „Święto Kwiatów nie lubi Skierniewickiego Parku”  podkreśliłem, że decyzja o przywróceniu geometrycznej kompozycji z czasów baroku vis a vis pałacu, od strony zachodniej, wiązać się będzie z destrukcyjną wycinką zabytkowego drzewostanu, który tam w międzyczasie wyrósł. Kiedy przed kilkuset laty urządzano te partery, najpierw poprowadzono od strony pałacu linię prostą, która stała się ich osią symetrii i kręgosłupem funkcjonalno-kompozycyjnym. Zgodnie z regułami estetycznymi baroku, oś ta miała się rozwijać w nieskończoność w postaci alei spacerowej, a może nawet utwardzonego gościńca. Wówczas jeszcze nie stały jej na drodze tory kolejowe, poletka doświadczalne Instytutu Sadownictwa, siedliska ludzkie, ani parkowy starodrzew. Oś ta nie rozwinęła się zgodnie z pierwotnym zamierzeniem, nie wpisała w urbanistykę miasta, jak podobne osie w innych założeniach z tamtej epoki. Przeciwnie, uległa całkowitemu zatarciu. Właściwie to przeszła łagodnym łukiem w linię kolejową relacji Skierniewice - Łowicz, ale to już inna bajka. Odtwarzanie jej w obecnych realiach byłoby co najmniej kontrowersyjne. Natomiast odtwarzanie  geometrycznych kompozycji ogrodowych, których oś ta była uzasadnieniem, bez jej przywrócenia, jest konserwatorskim absurdem. Żeby było śmieszniej, projektanci w ogóle nie przewidują odbudowy związków formalnych i funkcjonalnych zespołu pałacowego z jego założeniem parkowym.


poniedziałek, 12 listopada 2012

Terroryści w Skierniewicach – czyli jak zarazić miasto toksokarozą


Rozsiewanie toksokarozy w odróżnieniu na przykład od HIV, czarnej ospy, czy wąglika nie jest w Polsce karalne, a skutki dla społeczeństwa są równie niszczące. Każdy psychopata może więc bezkarnie pobawić się w terrorystę. Wystarczy sobie kupić pieska lub adoptować ze schroniska. Nie odrobaczać go przez 7- 8 tygodni, pozwalać łazęgować po wstydliwych zakamarach, a potem wypróżniać go codziennie na innym chodniku lub trawniku. Chodzi o zwiększenie zasięgu rażenia. Najszybsze i najbardziej niszczące skutki można osiągnąć dokonując zrzutów psich bobków na osiedlowe place zabaw, zwłaszcza jeśli trafią wprost do piaskownicy. Dzieci łatwiej zarazić, zwłaszcza te, które mają zwyczaj jeść piasek albo oblizywać brudne ręce. Nawet jeśli niektóre czynności związane z procederem rozsiewania glistnicy psiej prawo uznaje za wykroczenie to i tak kary są symboliczne (grzywny ok 100zł) i co ciekawsze, w praktyce nie egzekwowane.


Co to jest toksokaroza?
Toksokaroza to zarażenie człowieka larwami glisty psiej. Wystarczy wdepnąć w psią minę zastawioną wcześniej przez jakiegoś terrorystę, a potem wnieść na butach do domu jej resztki, pozwolić im wyschnąć, rozkruszyć się i rozproszyć w otoczeniu. Jaja pasożytów w warunkach domowych szybciej dojrzewają, potrafią też latać w powietrzu. Nasycone larwami drobiny psiego kału wysychając wchodzą w skład domowego kurzu, który następnie osiada na naszych ubraniach, błonach śluzowych, książkach, pościeli, sztućcach, talerzach, itd. Stąd już mały krok do ludzkich ust i przewodu pokarmowego, aczkolwiek nie jest powiedziane, że to jedyna droga agresji glisty psiej. Przebieg u człowieka tzw OLM czyli zespołu Larwy Wędrującej Ocznej wskazuje, że prawdopodobnie do inwazji może dochodzić wprost przez oczy, np. kiedy wiatr zawieje nam w twarz ulicznym pyłem. Dowiedzione jest, że szczenięta zarażają się przez krew jeszcze w macicy suki, lub ssąc jej mleko. Jeśli masz dziecko wystarczy, że pozwolisz mu wytarzać się w osiedlowej piaskownicy albo na pobliskim trawniku. Jaja glisty potrafią przetrwać w glebie ponad 10 lat. Jedna glista psia produkuje 50 tysięcy jaj dziennie, a jeden przeciętny emeryt spacerujący z pieskiem potrafi w ciągu miesiąca rozproszyć 50 milionów jaj po obszarze miasta wielkości Skierniewic. Larwy glisty psiej przenikają do krwiobiegu człowieka po czym osiedlają się gdziekolwiek. Najbardziej interesuje je nasz mózg, oczy i mięśnie. W odróżnieniu od glisty ludzkiej nie wracają do przewodu pokarmowego by tam osiągnąć postać dorosłą i zająć się przemysłową produkcją jaj.
Tak zachowują się kiedy zaatakują psa, czyli żywiciela docelowego. Człowieka rozpoznają jako roślinożercę, czyli potencjalny pokarm dla mięsożercy. Ich celem jest więc zagnieżdżenie się w postaci larw w naszych tkankach i sprawienie byśmy jak najprędzej stali się obiadem dla mięsożercy. Zupełnie jak w przypadku włośni. Toksokaroza jest bardzo niebezpieczną chorobą, trudną do zdiagnozowania i leczenia. Jej objawy nie są jednakowe w poszczególnych przypadkach i stadiach. Czasem objawiają się wysoką temperaturą, a czasem wysypką, lub atakiem astmy. Mogą też pojawić się napady drgawek, skurcze mięśni, bóle w obrębie jamy brzusznej i nudności. Jak już wspomniałem w poprzednim artykule, Skierniewiccy lekarze najczęściej rozpoznają w takich przypadkach niedobór magnezu, tzw jelitówkę, lub alergię o nieznanej przyczynie i zalecają poczekać, przeczekać lub kupić sobie w aptece magnez bez recepty. Ewentualnie zapisują najdroższy, nierefundowany przez NFZ antybiotyk lub homeopatyczne czary-mary.


Nie muszę chyba dodawać, że czary-mary i antybiotyki tylko poprawiają robalom samopoczucie. Toksokaroza (toxocara canis) oficjalnie w Skierniewicach nie występuje. Podobnie zresztą jak (toxocara cati) czyli zarażenie glistą kocią, chociaż kocie odchody można odkopać z każdej skierniewickiej piaskownicy, a jaja glisty psiej znajdziecie w 80% próbek ziemi pobranej z dowolnych miejsc na terenie miasta. Na własne oczy widziałem na jednym ze Skierniewickich osiedli, dzieci używające wygrzebanych z piaskownicy, kocich odchodów jako plasteliny.
Dobrze że nie gumy do żucia... Ludziki sobie lepiły.



Owsików też nie ma
Nie ma w Skierniewicach również glisty ludzkiej, ani nawet owsików. Co prawda w porównaniu do glisty psiej to miłe i przyjazne człowiekowi zwierzątka, ale na dłuższą metę męczące. Jedne pomagają mu wyregulować układ immunologiczny, ale w zamian wyjadają co lepsze kąski; drugie zapobiegają powstawaniu hemoroidów, ale powodują też, nie zawsze seksowne swędzenie w strefach erogennych. Oczywiście nie istnieją oficjalnie. Nieoficjalnie to ich obecność daje się wydedukować z zachowania i wyglądu mieszkańców. Ziemista, sugerująca niedożywienie cera w połączeniu z otyłością, a zwłaszcza wydatnym brzuchem, wskazuje na zarażenie pasożytem. Kto zaś uczestniczył w paradzie podczas Święta Krzaków i miał okazję obserwować trybunę (scenę), z pewnością zwrócił uwagę na charakterystyczne odruchy naszych VIP-ów. Chodzi o nerwowe, aczkolwiek dyskretne, często wręcz nieuświadomione poprawianie spodni od tyłu. Zaręczam, że większości skierniewickiej elity, o plebejuszach nawet nie wspominając, przydałby się drink z „pyrantelum”. To rodzaj trucizny na robaki, ale tylko te zamieszkujące przewód pokarmowy. Larw osiedlonych w mózgu i mięśniach nie da się tak prosto pozbyć. Niestety w skierniewickich aptekach nie ma nawet tego leku, ani żadnych innych. Kto nie wierzy niech sam popyta. Trzeba go sprowadzać na specjalne zamówienie. Oczywiście żaden lekarz w Skierniewicach wam takiej recepty nie wypisze. Dlaczego? Krótko mówiąc: z powodu syndromu stołówki. Na czym dokładnie polega syndrom stołówki - pewnie kiedyś napiszę.


piątek, 9 listopada 2012

Podsrywanie psem




Zjawisko „Srania psem” po raz pierwszy zostało dostrzeżone i nazwane w kultowym już  filmie Marka Koterskiego pt: „ Dzień Świra”. Wszyscy pamiętamy działania odwetowe, jakie Adaś Miałczyński podjął w ramach zwalczania tej zawstydzającej patologii. Normalnie ubaw był po pachy. Cała Polska rechotała. Sama z siebie się śmiała. A potem temat się skończył i znów psem się sra, całkiem tak samo jak za komuny. Wiadomo, że sranie psem nie jest wynalazkiem wyłącznie skierniewickim. To zjawisko ogólnopolskie i w związku z tym, pisząc dzisiejszy felieton, muszę szczególnie uważać, żeby nie oderwać się od lokalnej specyfiki i zbytnio nie poszybować w niezwykle kuszącą sferę rozważań ogólnych. Aczkolwiek temat mało jest lotniczy. Może z tego powodu też mało eksploatowany w mediach głównego nurtu? Ostatnimi laty jest nawet jakby trochę porzucony, żeby nie powiedzieć celowo przemilczany. Mam na ten temat własną teorię spiskową. Otóż pan prezydent ma psa, premier też ma psa i nawet Jarosław K. ma psa. W związku z powyższym poruszenie tego tematu, choć pilnie potrzebne, jest niewygodne; choć uzasadnione, jest dopuszczalne jedynie w prasie podziemnej i to tylko w rozważaniach lokalnych.

Przez wzgląd na prekursorski charakter
Tytułem wstępu należałoby najpierw odpowiedzieć  na pytanie: co to właściwie jest „sranie psem”, czym ono się różni od zwykłego oddawania stolca przez człowieka, lub też wydalania kału przez inne stworzenie? Innymi słowy wpierw należy zjawisko „srania psem” zdefiniować, zakotwiczyć w aktualnie obowiązującym systemie pojęciowym i to porządnie, czyli w sposób naukowy. Potem dopiero można śledzić drogę psiej kupki od płyty chodnikowej, na przykład do talerza z obiadem, małżeńskiego łoża, czy na oddział noworodków w najbliższym szpitalu. Do dzieła więc!
„ Sranie psem” jest to załatwianie potrzeb fizjologicznych psa przez człowieka. Zazwyczaj w miejscu publicznym, aczkolwiek niekoniecznie. Należy zauważyć, że zgodnie z tą definicją, żeby zjawisko „srania psem” zaistniało niezbędny jest pies, ale przede wszystkim konieczny jest człowiek. Rola psa w tym wydarzeniu ogranicza się wyłącznie do samej czynności wypróżnienia. Człowiek natomiast podejmuje w niej decyzje strategiczne, czasoprzestrzenno-etyczne! A w szczególności: o wyborze pory dnia (zwykle wieczorkiem), miejsca (przeważnie chodnik albo trawnik) oraz o wzięciu na siebie, lub uchyleniu się od obowiązków wynikających z prawa własności do kupki.

Co z tą kupką?
Decydując się na pieszą przechadzkę, niezależnie z psem czy bez psa, zwykle poruszamy się po publicznych chodnikach, zawsze naszpikowanych tysiącami czatujących na naszą nieuwagę próbek psiego kału. Pułapki te występują w różnej postaci, w wystarczającej ilości, zawsze gotowe przykleić się do naszego obuwia, odzienia, naskórka, owłosienia, bagażu podręcznego, psa, a nawet hypoalergicznego kota. Praktycznie na obszarze naszego kraju nie ma takiej możliwości, żeby po powrocie ze spaceru  nie wprowadzić do mieszkania produktów „srania psem”. A razem z nimi toksycznych lub alergennych dla człowieka wydalin psiej przemiany materii, chorobotwórczych zarazków oraz jaj pasożytów nękających psie plemię, z glistą psią na czele. Jednak zanim zacznie nam się psi kał rozpraszać w przestrzeni publicznej, a potem przenikać do przestrzeni prywatnej i osobistej nawet, należy zauważyć, że ma on swego właściciela. Właściciela, który ponosi za niego całkowitą odpowiedzialność i co ważniejsze, którego tożsamość łatwo ustalić, a jeszcze łatwiej pociągnąć do odpowiedzialności. Trzeba tylko chcieć.


Na pasjonujący temat glisty psiej rozpiszemy się w następnym felietonie. Niecierpliwym i ciekawskim proponuję jednak pogrzebanie w internecie, lub przeegzaminowanie swojego lekarza rodzinnego. Dziś wspomnę tylko, że u psa glista psia rozwija się podobnie jak glista ludzka u człowieka. Natomiast kiedy glista psia wniknie do organizmu człowieka zaczyna się prawdziwy horror. W Skierniewicach ten horror często przyjmuje nazwę „alergii bezobjawowej”, „grypy jelitowej” - popularnej „jelitówki”, albo zwykłego niedoboru magnezu.


Pewnego wieczora, na jednym ze skierniewickich skrzyżowań załatwił się dystyngowany, starszy pan wyglądający na emerytowanego funkcjonariusza wydziału spraw obywatelskich albo poczty.  Zwróciłem mu uwagę, że skoro już się zesrał na środku chodnika to powinien posprzątać po sobie, a nie rozdeptywać „toto” tu i tam. Na to były funkcjonariusz wrzasnął, że wyprasza sobie takie uwagi, bo on po sobie sprząta zawsze, a jeżeli chodzi o jego psa to obowiązek sprzątania po nim ma Trębski (prezydent Skierniewic). Zdziwiło mnie to oświadczenie i zaciekawiło zarazem więc poprosiłem o szczegółowe uzasadnienie. Naczelnik poczty na to dość ochoczo wyjaśnił, że w Skierniewicach układ (czyli deal) wygląda tak: posiadacz pieska płaci do ratusza podatek (tzw. pieskowe), a w zamian za to pan prezydent Trębski wywiesza w pięciu umówionych punktach miasta papierowe torebki z nadrukowaną dedykacją, że mają być używane wyłącznie do pakowania psich bobków. A co jeżeli - pomyślałem z niepokojem - pies ma rozwolnienie?
Ponieważ jednak pan prezydent ostatnio przestał wywiązywać się ze swoich obowiązków, to on (ten emeryt) kontestuje „srając psem” ,w ramach protestu, wszędzie gdzie popadnie. Normalnie jak jakaś kura!

Skierniewickie układy
Przestał wieszać pan Trębski torebki czy nie przestał, każdy czytelnik (oczywiście spoza Skierniewic) przyzna, że przedstawiony układ wygląda na dziwaczny. Z pewnością jednak daje pogląd na lokalną specyfikę. Jeszcze większy pogląd na Skierniewicką specyfikę daje widok dziesiątków papierowych torebek poniewierających się po ulicach, lub tonących w błocie alejek Prymasowskiego Ogrodu. Chyba nie używanych nawet? Pozostaje mieć nadzieję, że podczas rozpoczętej właśnie rewitalizacji parku zostanie zastosowany jakiś inny sposób utwardzania nawierzchni alejek, bo ten z torebkami, jak dowodzi praktyka, jest do bani.