„Ogrom pracy jaki musi rodzina
zastępcza włożyć w to, by swoim podopiecznym stworzyć dom,
dać poczucie bezpieczeństwa, a często przebić się przez
wszystkie lęki, frustracje i zwyczajnie nauczyć funkcjonować w
normalnym świecie, wśród ludzi i radzić sobie z własnymi
emocjami jest dla mnie przytłaczające.” - egzaltuje się pani
redaktor naczelna „Głosu” Beata Maly-Kaczanowska we wstępniaku
do numeru z 2 lipca 2015.r.
Nie umniejszając myślę, że z takimi
samymi problemami boryka się każda polska rodzina, bo wychowanie
dzieci to sztuka, zwłaszcza we współczesnych realiach. A
raczej „irrealiach” należałoby powiedzieć. Na szczęście od
wiek wieków wszyscy otrzymujemy od Pana Boga łaskę aby dawać
sobie radę z takimi problemami i pokonywać wszelkie trudności,
jeżeli tylko naprawdę tego pragniemy i staramy się całym sercem.
Specjalne wyróżnianie instytucji tzw „rodziny zastępczej”
jest trochę nie na miejscu w takim kontekście. Zwłaszcza, że
rodzina zastępcza dostaje od podatnika kwotę ok. 3tys złotych
miesięcznie za każde „przygarnięte” dziecko. O takich
podarkach od dobrego wujka normalna rodzina może tylko pomarzyć.
Znam wielodzietne rodziny, które nie mogą na wszystkie swoje
pociechy łącznie przeznaczyć 3tys zł a mimo to wiążą koniec z
końcem i ich potomkom niczego nie brakuje. Może za wyjątkiem
egzotycznych owoców i ekstra wypasionej szczoteczki do zębów
z napędem turbo-elektrycznym. Największym ich zmartwieniem
ostatnimi czasy jest strach przed bezdusznymi urzędnikami
uzurpującymi sobie władzę odbierania dzieci z powodu niedostatków
materialnych, czy jakie tam sobie inne wymyślą.
Kwotę 3000 podałem za panem Piotrem
Tymochowiczem, który w jednym ze swoich niedawnych wywiadów
w TVP raczył taką właśnie kwotę wymienić. Podał też, że domy
dziecka dostają nawet 5tys złotych na każdego podopiecznego.
Słyszałem również od znajomych opowieść o samotnym ojcu
któremu zabrano jedyne dziecko, a po paru miesiącach
dodatkowo dobito go rachunkiem za pobyt potomka w pogotowiu
opiekuńczym w kwocie ok. 3500 zł za każdy miesiąc. Miało to
miejsce w Skierniewicach, a nie gdzieś na końcu świata jakby się
co niektórym wydawało i też warte jest opisania w lokalnej
prasie.
Wstępniak pani Beaty nawiązuje
oczywiście do tematu poruszonego na stronie piątej tegoż numeru
„Głosu” artykułem autorstwa pani Anny Wójcik-Brzezińskiej
pt: „Jak wielkie poczucie bezpieczeństwa potrafi dać ciemna
tkanina zawieszona nad oknem”
Obszerny to
artykuł i ważny, poruszający wiele wątków. Ale temat
trudny, a tytułowa ciemna tkanina sporo prawdy przysłania. No i nie
ma się czemu dziwić, skoro zahacza się w nim o samego Prezydenta
Bronisława Komorowskiego wraz z małżonką, skierniewicki MOPR, a
nawet Komendę Główną Policji. Występują tam oczywiście
rodziny wielodzietne, i zastępcze... a nawet znana każdemu
Skierniewiczaninowi pani Janina Wawrzyniak.
Chciałbym się
do tego artykułu jakoś odnieść ponieważ jak we wstępniaku pani
naczelnej, również w nim wiele rzeczy mnie niepokoi moralnie
i nie tylko, ale zanim to zrobię muszę go głębiej przemyśleć.
Jest w tym
materiale wiele sformułowań, które niby niczego złego w
sobie nie mają... Na przykład porównanie dziecka do
„zwierzątka”. Drażni mnie ono, prawie wiem dlaczego. Może to
kwestia smaku? Jest też taka niejasna optyka, punkt ustawienia
narratora... Jakby autorce bardziej zależało na wywołaniu
zamierzonego efektu propagandowego, niźli na prawdzie o
emocjonalnych przeżyciach dzieci wyrywanych z naturalnego dla nich,
jedynego oswojonego, kontekstu rodzinnego i przeniesionych, zazwyczaj
w ciągu jednej nocy, na salony wyższych sfer. Przeważnie przez
przysłowiowego „pana w mundurze i z pałką u boku”. Jakby
bliższe jej, bardziej zrozumiałe były kłopoty dyrektora
skierniewickiego MOPR, niż przerażenie małego człowieka nie
potrafiącego jeszcze odkryć dlaczego „obcy” odzierają go z
ostatnich pamiątek dotychczasowego życia. Nawet z WŁASNEGO
ubrania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz