Skierniewicka Gazeta Podziemna nie uznaje tematów tabu, nie uczestniczy w towarzystwach wzajemnej adoracji, nie uznaje zobowiązań wobec żadnych koterii i lobby. SKCGP za cel stawia sobie pracę organiczną w interesie dobra wspólnego w skali lokalnej. Gazeta opiera się na uczciwości, bezinteresowności i dążeniu do prawdy siłami obywateli zwanych dziennikarzami społecznymi. Dziennikarzem takim może zostać każdy, kto potrafi napisać rzeczowy, zwięzły artykuł na poziomie przedwojennego maturzysty. Artykuł wystarczy wysłać e-mailem na adres redakcji: skcgp małpa op.pl Tekst musi być oryginalny i podpisany co najmniej nickiem, lub adresem e-mail. Redakcja nie ingeruje w teksty, nie koryguje błędów ortograficznych, nie uznaje zaświadczeń o dysleksji ani dysortografii. Warunek publikacji jest jeden. Piszemy o konkretnych sprawach lokalnych. Inaczej mówiąc nie interesują nas dywagacje ogólnoludzkie, ogólnoświatowe, ani nawet krajowe.

wtorek, 29 stycznia 2013

Ochydny studniczek kontra milusia kupa amstaffa w sosie uzdrowiskowym




Od dawna zastanawiało mnie, jak to jest możliwe, że prezydent potrafiący z zapyziałego postwojewództwa stworzyć dobrze prosperujące (czyli dochodowe) uzdrowisko średniej klasy europejskiej, ma problem na przykład z uwolnieniem podległego mu obszaru od plagi glisty psiej. O tym wrednym parazycie ceniącym sobie ludzi pisałem w felietonach pt: „Terroryści w Skierniewicach – czyli jak zarazić miasto toksokarozą”, oraz „Podsrywanie psem”.
Albo kiedyś też zadziwiało mnie dlaczego w SKC tak łatwo udaje się policji karać obywateli mandatami za łamanie przepisów ruchu drogowego, a tak trudno za zanieczyszczanie przestrzeni publicznej odchodami.

Odpowiedzi znalazły się proste, ale i złożone zarazem
            Po pierwsze, co do karania, to ludzie nie są wcale Ci sami.
            Po drugie, o ile chodzi o SKC-zdrój, to prezydent Trębski zabezpieczył się wobec wyborców sprytnym impasem. Mianowicie zobowiązanie stworzenia uzdrowiska uczynił wymagalnym dopiero pod koniec swojej piątej, szóstej, albo może i siódmej kadencji. Do tego terminu (około 6x4=24lata, oczywiście minus minione 6) ma czas, wolne ręce, a nawet czyste, i może sobie spokojnie dorabiać na boku doskonaleniem „Operatów Uzdrowiskowych” oraz zabiegać u kolejnych ministrów zdrowia o ich zatwierdzanie, albo przynajmniej namaszczanie olejem świętym, olewem (...aniem ?). Zatem jeśli wyborcom przypadkiem przyszłoby demokratycznie do głowy wypowiedzieć mu zatrudnienie przed upływem owego terminu magicznego, to sami będą sobie winni niepowstania obiecanego zdroju skierniewickiego, homeopatycznego i z pewnością odpowiedzą za to przed Bogiem, Historią a może nawet dzisiejszymi przedszkolakami. Oczywiście o ile wcześniej ktoś tym przedszkolakom nie natłucze do głowy w ramach obowiązku szkolnego, że rozpamiętywanie przeszłości jest mało trendy czyli beee, e, e, e...
            Po trzecie przywilej obsrywania psem przestrzeni publicznej jest formą dodatku do emerytury zarezerwowanym dla wieloletnich, zasłużonych działaczy w spoczynku, zwłaszcza tajnych współpracowników (TW) bezdzietnych, bojowników o wolność socjalistyczną, demokrację proletariacką, budowniczych nowego ładu, przejawiających się między innymi spółdzielczością komunalno-kolesiowską, jednostką Ludowego Wojska Polskiego w likwidacji doszczętnej, „Białym Domem” i w ogóle „Widokiem” całym, i nie godzi się teraz raz darowanych im serwitutów odbierać.
            Po czwarte mandaty są dla równych. Tych równiejszych się odróżnia na podstawie marki i wyglądu samochodu tatusia, mamusi, tudzież ojca chrzestnego. Policja lokalna jest od dawien wyuczona (czulona) czyjemu synusiowi mandatów wlepiać nie wypada, zwłaszcza za przekroczenia promili we krwi, km/h; niemanie fotelików, pasów, świateł, i gdyby nagle miała spamiętywać jeszcze rasy psów srających i ich rodowody to by normalnie dostała pier$.  

No a co z córusią – czyli w mordę prostaka
Tak więc nie do pomyślenia się porobiło, żeby jakiś ogródkarz działkowy, nieokrzesany, pozwalał sobie w Skierniewicach córeczkę tatusia z dobrej rodziny co ją stać na amstaffa, przymuszać do zajęć podłych, na sprzątaniu gnoju tegoż amstaffa polegających. Choćby i na podjeździe własnego garażu. Patrz artykuł pt: „W twarz za uwagę” ITS nr 3 z 18.01.2013.r. Tak więc w pełni usprawiedliwione wydaje się, że mu spoliczkowała gębę niewyparzoną nie czekając aż ogródkarz, wyglądający na ciecia, okaże się niebezpiecznym pedofilem jakimś nielubiącym zwierząt, albo nawet gwałcicielem samotnych panienek akurat srających amstaffem w miejscu zacisznym i prawie jakby do takich celów stworzonym. Swoją drogą nie bez przyczyny mądrzy ludzie powiadają, że zwierzę, dajmy na to taki amstaff, od razu wyczuje człowieka złego i go odróżni od dobrego targając nogawkę, albo nawet i w kroku. Reasumując można udowodnić z łatwością, że temu staremu wcale tak bardzo na porządku nie zależało i czystości publicznej, jak na prowokacji i sianiu niezgody międzyludzkiej. Jakby było inaczej, to sam by tę kupę sprzątnął bez hałasu, jak to zawsze zwykł robić do tej pory, no. Od tego chyba jest? 

O kupie było dużo, no to teraz trochę o studniczku
Oto w tym samym numerze ITS-u  (z 18.01.2013) pojawiło się doniesienie, że w łowickim wodociągu wykryto kiełża zwanego studniczkiem. Taka niby krewetka cała biała, palce lizać, trochę za mała żeby ją na masełku usmażyć, podając z siekanym czosnkiem i natką pietruszki. Dlaczego akurat w łowickim wodociągu ją wynaleziono, a nie skierniewickim, czy rawskim, nie wiem. Przecież i tu i tu występują. Nomen omen studniczki się pojawiły zaraz obok informacji o rozpoczęciu tegorocznego sezonu studniówkowego. Chodzi o bale licealistów organizowane cirka 100 dni przed maturą. Gdybym był miłośnikiem spiskowych teorii na pewno dopatrzyłbym się w owym zbiegu okoliczności tajemnych związków, konsonansów, albo nawet zaszyfrowanych kodów. Bo przecież czy to może być przypadek, że akurat teraz, wypłynęły te sympatyczne skorupiaki na łamy ITS-u, w samym środku karnawału? Obecność studniczków w wodociągach jest zjawiskiem raczej pospolitym, czego niestety nie da się powiedzieć o łamach lokalnej prasy. Ich występowanie w wodociągach świadczy, że woda jest czysta, zdatna do picia i co najważniejsze zdrowa! Bo nie zatruta nadmiarem na przykład chloru. O czym świadczy ich obecność w ITS-sie? Nie mam pojęcia. Mnie w studniczkowej informacji  najbardziej poruszyło obrzydzenie i urojone poczucie zagrożenia, jakiemu przy tej okazji dali wyraz tak zwani normalni obywatele, a właściwie to zdanie sobie sprawy, że jednocześnie ci sami ludzie w ogóle nie dostrzegają niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia swoich bliskich w milionowych nakładach psich ekskrementów opanowujących całą publiczną przestrzeń.


piątek, 25 stycznia 2013

Co w sobie mają cycki Patrycji Pająk






Nie tylko na pierwszy rzut oka, ale i na drugi odpowiedź jest prosta: cycki Patrycji Pająk w sobie mają silikonowe wkładki, miłe w dotyku, ufundowane przez Łukasza M. funkcjonariusza policji drogowej z Łowicza, które zainstalował za ok. 18 tys złotych chirurg, doktor medycyny plastycznej, pan Sławomir Łoń



poniedziałek, 21 stycznia 2013

Polowania z nagonką ciąg dalszy




 W „Głosie” z 17 stycznia 2013 mamy kontynuację polowania na czarownice. Znaczy się na tzw bliżej nie określonego „Skierniewickiego Blokersa”. W artykule pt: „Bezpieczniej na Osiedlu Południe” autorstwa pani (?) anw  (najprawdopodobniej Anny Wójcik Brzezińskiej) możemy sobie obejrzeć fotografię  przedstawiającą lokalnych ważniaków wyglądających naprawdę groźnie, zwłaszcza w mundurkach; oraz poczytać jak się rozwija kampania nienawiści wobec obywateli blokersów, których jedyną przewiną jest to, że regularnie składane są skargi na ich lokale mieszkalne. I to dokładnie nie wiadomo przez kogo. Przynajmniej tak to przedstawia dziennikarka w inkryminowanym artykule. Być może w rzeczywistości odbyły się oficjalne śledztwa, cywilizowane postępowania dowodowe, praworządne procesy karne przed niezawisłymi sądami, w których zapadły sprawiedliwe wyroki i nawet już się uprawomocniły? Być może nie zostały naruszone prawa człowieka i konstytucyjne. Być może... Jednak pani anw o tym nie informuje w swoim artykule.

Nikt nie może czuć się bezpiecznie
 Ale jeżeli rzeczywiście tak to się odbyło, to  pozostaje mi złożyć ubolewanie na ręce Beaty Maly - Kaczanowskiej redaktor naczelnej „Głosu” z powodu, że jeden z jej pracowników (najprawdopodobniej Anna Wójcik Brzezińska?) zupełnie bezpodstawnie wykreowała na bandę rasowych nazistów panów Piotra Łyżnia, Leszka Trębskiego, Grzegorza Płuska i nie wymienionych z nazwiska, za to dobrze widocznych na załączonej fotografii przedstawicieli komendy policji, straży miejskiej, zarządu spółdzielni mieszkaniowej oraz  lokatorów kamienicy przy ulicy Mszczonowskiej 36.

Przedstawiona w artykule (wykreowana?) banda nazistów wydaje się czyhać na z góry upatrzone lokale mieszkalne, pałać nieposkromioną chęcią zadbania o „ lokal, który zajmują osoby nie potrafiące przystosować się do życia we wspólnocie”. Jakiej wspólnocie? Nazistów? Dalej dowiadujemy się, że wobec tych „nieprzystosowanych”: „wszczęte zostało postępowanie komornicze. Podjęta zostanie zatem próba zbycia lokalu”. A więc Eksmisja! Potem przetarg i gotóweczka do kasy! Miejskiej? Eksmisja jest tu słowem kluczem. Nie praworządność, nie porządek, nie sprawiedliwość, ale właśnie eksmisja! Eksmisja to środek ciężkości całego zamieszania, epicentrum wokół którego prasowe fakty układają się niczym puzzle, w  nieomal logiczną układankę. Socjalizm narodowy! Reszta jest prosta, znana i wiele razy wypraktykowana w historii.

Ostateczne rozwiązanie kwestii na przykład blokerskiej
Od lat trzydziestych XX wieku, kiedy biurokracja wyczerpie proste sposoby zwiększania dochodów sięga po eksterminację mniejszości. Jakiejkolwiek mniejszości, byle bogatej. Kiedy kończą się takie zasoby jak: mandaty,  grzywny, kontrybucje, możliwość podnoszenia istniejących podatków, wynajdywanie podatków nowoczesnych, wymyślanie parapodatków typu ryczałty za wywózkę śmieci, za korzystanie z wody gruntowej, deszczowej, czy nawet tlenu atmosferycznego (tzw opłata uzdrowiskowa), obywatelu najwyższy czas poważnie pomyśleć o bezpieczeństwie swojej rodziny!
Na ofiary eksterminacji zawsze świetnie nadawali się Żydzi, Templariusze, Połabianie lub Jaćwingowie, ale kiedy ich zabraknie wystarczy wynaleźć kułaków, jehowych, ciemnogrodzian, blokersów, alimenciarzy, katolików, kochających odwrotnie, lub nawet tzw „niepotrafiących przystosować się do życia we wspólnocie”. Z pewnością kwalifikujesz się czytelniku do którejś z wymienionych kategorii.

Na kogo wypadnie na tego bęc czyli deja vu
Kiedy już wytypowana zostanie mniejszość docelowa, najpierw trzeba skłócić z nią sąsiadów. Zrobić medialną nagonkę, obrzucić ofiary błotem inwektyw, pozbawić dobrego imienia, godności, prawa do pracy, wyizolować z reszty społeczeństwa, upewnić się, że nikt już nie odważy się podjąć obrony ich praw podczas ostatecznego rozwiązania. Dla uprawomocnienia barbarzyństwa można uchwalić jeszcze ustawy wzorowane na norymberskich i do dzieła! W odpowiednim, starannie wybranym momencie, należy uderzyć, najlepiej w formie komorniczego blitzkriegu, z pomocą wermachtu albo bez, a następnie wywieźć delikwentów (hołotę, brudasów, dziadów, podludzi) gdzieś za miasto, do kabackiego lasu, w siną dal... Potem już spokojnie można zaharapcić dorobek ich życia. Na przykład i-poda, oryginał Windowsa, mieszkanie wraz z umeblowaniem, samochód, weki z piwnicy, pościel z szafy, składki 40 lat w ZUS-ie ciułane,  złote zęby, biżuterię, videło...
I jeśli wierzyć pani redaktor anw chyba właśnie to się zaczyna dziać znowu, w samym środku Europy, na naszych oczach, w wolnej Polsce, w naszym mieście. Nie do wiary.

piątek, 18 stycznia 2013

Polowanie na „blokersa” z nagonką




„Nie w Skierniewicach ukuto pojęcie blokersa. Mówimy o zjawisku społecznym, z którym postaramy się sobie poradzić” - Się Sobie czytamy na 12-tej stronie tygodnika „Głos” z 10 stycznia 2013.r. w artykule pt: „Miasto zapowiada walkę z blokersami – będą eksmisje”. Czytamy i czytamy, z uczuciami mieszanymi czytamy i w końcu się nie dowiadujemy co to za zjawisko społeczne te „blokersy”, ani gdzie ukuto takie pojęcie, ani nawet dlaczego ich tak bardzo nienawidzimy? Bo chyba nie za to, że przesiadują na klatkach schodowych i że my się ich boimy na palcach chodzimy?

Ludzie listy piszą
Jedyne czego tak naprawdę się dowiedzieliśmy z artykułu pani anw to to, że ludzie listy piszą do wszystkich świętych. Do Spółdzielni Mieszkaniowej, Księdza, Popa, Goździkowej, Rady Miejskiej, Parafialnej, Straży Miejskiej i Pożarnej, Mikołaja, Prezydenta, więcej świętych nie pamiętam.
A w ogóle to skąd wiadomo, że to ludzie? Że pisać umią, umieją? Wiceprezydent Łyżeń też napisał i nawet uniżenie przekazał petycję do policji z prośbą o podjęcie działań! A policja „olała go ciepłym moczem” - jak mawiają „blockersi”. Na drugi raz niech nie zawraca policji joisticka podczas sesji „Eage of Empire”!

Nie drażnić Lwa
W związku z czym wściekły pan Łyżeń pogroził im dużym palcem w bucie, potem małym, a następnie postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Te ręce. Niestety „miasto, jako samorząd w podobnych sytuacjach niewiele może zrobić” - pożalił się pani redaktor „Głosu”, ale on jako Łyżeń Piotr i tak się postara. Może na przykład  powęszyć po teczkach  ratuszowego archiwum w poszukiwaniu tzw „haków”. W celu „sprawdzenia czy na tych dwóch (tych dwóch!)  lokalach nie ciążą prawomocne wyroki eksmisyjne”? No bo jeśli przypadkiem, dajmy na to ciążą, to „wówczas będziemy mogli przeprowadzić tych ludzi (podludzi?) pod adresy dalece odbiegające od standardów których dziś nie doceniają”. Krótko mówiąc do getta... Ta ta ta... ta! Czy czegoś nam to nie przypomina? Nie, nie „do gazu”, jeszcze nieee. Chyba nie... (dziennikarz nie dopytał) ale chyba, na pewno nieee...

Jak być powinno w normalnym kraju
Obywatele w wolnym kraju mają prawo obawiać się Blokersów, Setlersów, białych myszy a nawet Krasnoludków. Obywatele  mogą nie wiedzieć do kogo się zwrócić ze swoimi problemami i obawami, ale „Wszyscy Święci” bez wyjątku, kiedy otrzymają skargę od obywatela, mają psi obowiązek ją rozpatrzyć, jeżeli w świetle obowiązujących przepisów są organem właściwym; albo przekazać ją do rozpatrzenia organowi właściwemu, w terminie siedmiu dni i pisemnie powiadomić o tym zainteresowanych.
Mowa oczywiście o reakcji na podpisane pisma. Niepodpisane donosy powinny lądować w koszu na śmieci i to bez czytania. Do czego prowadzi czytanie donosów możemy się przekonać na przykładzie zastępcy prezydenta. Nie ma wątpliwości, że organem właściwym do rozpatrzenia zagrożenia odczuwanego przez mieszkańców kamienicy przy ul. Mszczonowskiej 31 jest Policja. Piotr Łyżeń winien więc przekazać skargi mieszkańców Policji i ich o tym zawiadomić w ciągu 7dni. Jeżeli potrzebował przy tej okazji się wykazać przed wyborcami, to mógł przystąpić do sprawy w charakterze strony i po 2 miesiącach przypomnieć policjantom, że  kończy się im czas na jej załatwienie. Jeżeli potrzebuje jeszcze bardziej się wykazać może z powodu bezczynności policjantów rozpętać aferę w prasie. Ale nie może pod tym pretekstem knuć i węszyć w celu ograbienia ludzi, z godności, dobrego imienia, czy mieszkania! To jest barbarzyństwo, cofnięcie się w rozwoju o tysiące lat!

O objawach odczucia zagrożenia
Jeżeli odczucie zagrożenie odczuwane przez mieszkańców kamienicy przy ul. Mszczonowskiej 31 znajdzie potwierdzenie w faktach, zeznaniach świadków i dowodach materialnych, policja winna przekazać sprawę prokuratorowi, jeżeli nie, to też jemu ale ze wskazaniem naruszenia dóbr osobistych obywateli nazywanych tu blokersami. Jeżeli przestępstwo zaliczane jest do tych ściganych z urzędu, prokurator ma obowiązek zabezpieczyć dowody, przesłuchać świadków i maksymalnie w terminie trzech miesięcy  przedstawić oskarżonym zarzuty, po czym wystąpić z oskarżeniem do sądu.

Zapomniana w Skierniewicach zasada
Dopóki sąd nie wyda wyroku, a wyrok się nie uprawomocni, blokers nie blokers ma być uznawany za niewinnego! Nazywa się to zasadą „domniemania niewinności” panie Łyżeń (!)  i uważa za jedno z największych, cywilizacyjnych osiągnięć białego człowieka. Wciąż jesteśmy z niej dumni panie Łyżeń! Ta sama zasada odnosi się jednakowo do żydów, weterynarzy, kominiarzy, homoseksów, blokersów i wszystkich inny obywateli RP oraz ich gości. Żadnych, kurwa więcej polowań na czarownice w Skierniewicach!

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Czego nie warto zwiedzać w Skierniewicach




Moja znajoma pochwaliła się ostatnio, że otrzymała list od samego pana magistra Pawła Koźbiała.
         Nie znam - odparłem.
         Napisał, że jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 2 – wyjaśniła z zapałem – i że zaprasza mnie do jej zwiedzania podczas „Dnia Otwartego”.
         A co tam jest ciekawego do oglądania? – rzuciłem od niechcenia.
         Nie rozumiesz, chodzi o to, żeby zapisać do nich moje dziecko...
         Czterolatka? - skrzywiłem się zdumiony.
         Jak sądzisz, chyba warto skorzystać z zaproszenia? - szukała  aprobaty w moich oczach zupełnie jak pięciolatek – wprawdzie planowaliśmy zapisać dziecko do „piątki” bo tam podobno jest wyższy poziom, ale...
         Pokaż - bezceremonialnie wyrwałem jej z dłoni kserokopię zaproszenia.Wbiłem się w jego treść krecąc głową coraz bardziej. Dziecko ma dopiero cztery lata, nie potrafi samodzielnie zasznurować butów, wytrzeć nosa, odróżnić „wczoraj” od „jutro”, powstrzymać się od walki o zabawkę cieszącą się akurat zainteresowaniem innych rówieśników, a te jełopy chcą je zmusić do trzymania moczu przez 45 minut i oddawania go w kiblach o estetyce więziennych karcerów? Do tego zwykle ozdobionych obscenicznymi grafiti i tekstami godnymi samego markiza de Sade? - Nie, nie warto – orzekłem kończąc czytanie.
         Dlaczego?
Mój wyrok wyraźnie ją zaskoczył. Jej zdumione oczy świdrowały przestrzeń niczym impulsy boi ratunkowej.
         To proste. Ten pan nie okazał Ci szacunku. Jeżeli mimo tego ulegniesz jego naciskom potwierdzisz, że rzeczywiście na szacunek nie zasługujesz. Ani Ty, ani Twoje dziecko.
Nie zrozumiała. Przez chwilę boksowała się z nadmiarem myśli.
        Plizzz oświeć mnie, nie daj się prosić - poprosiła błagalnie.
        OK – zgodziłem się natychmiast, ale postanowiłem zrobić dłuższą pauzę dla podkreślenia powagi sytuacji - jak się domyślam... – znów pauza - dziś jak zwykle oczyściłaś swoją skrzynkę na listy, z reklamowych śmieci – znalazłem w jej oczach potwierdzenie więc kontynuowałem dalej – co takiego sprawiło, że spośród całego stosu makulatury wybrałaś do naszej dyskusji akurat tą reklamę?
        To nie była reklama. No i koperta była adresowana osobiście do mnie – spuściła oczy – była biała jak koperty urzędowych pism i nawet miała naklejony znaczek pocztowy.
        Nie zastanowiło Cię skąd nadawca wziął Twoje dane osobowe? - o funduszach na taką hucpę już nie wspominając, pomyślałem.
        Nie – odparła jakby to było oczywiste – wziął je z Urzędu Stanu Cywilnego.
        I co sądzisz, że każdy kiedy zechce może pojść do USC i wyciągnąć stamtąd informacje jakie chce i o kim zechce?
        No nie, ale dyrektor szkoły chyba może?
        Nie może – przeciąłem jej niepewność – mógłby gdyby działał jako organ administracji właściwy do dokonania jakichś czynności prawem mu poleconych. Ale wówczas musiałby zachować standardy wynikające z KPA.
        Co to jest Kapea?
        Kodeks postępowania administracyjnego.
        Dlaczego uważasz, że ich nie zachował?
        Bo chodziłem do szkoły gdzie uczyli o takich sprawach na WOS-ie – uśmiechnąłem się – W tej szkole na pewno tego nie uczą. Pan dyrektor „dwójki” nie podał nawet podstaw prawnych usprawiedliwiających jego działanie. O innych rzeczach wymaganych formalnie bądź zwyczajowo już nie wspomnę. 
        Podał, o tu – wskazała palcem na wytłuszony i grubą czcionką drukowany tekst
„ Dzieci w wieku pięciu lat podlegają obowiązkowemu przygotowaniu przedszkolnemu”
        Miałaś rację, to nie była reklama.To była groźba. – nawiązałem kontakt wzrokowy –  Podstawą prawną jest tytuł ustawy, numer artykułu i numer Dziennika Ustaw z którego pochodzi treść, a nie jakieś formułki wyssane z palca.
        Nie wierzysz, że istnieje obowiązek szkolny dla pięciolatków? - wydawała się zdezorientowana.
        Wierzę, że ktoś, kto rozwiązuje swoje problemy przy pomocy nakładania takich obowiazków na  pięcioletnie dzieci, nie nadaje się na ich opiekuna. 

środa, 2 stycznia 2013

Skierniewicka Opowieść Wigilijna



W sobotę przed Wigilią, która tego roku przypadła w poniedziałek wybrałem się na miejskie targowisko w celu „złowienia” karpia na świąteczny stół, choinki i paru innych drobiazgów, a przy okazji, jak zwykle, dokonania obserwacji i pozyskania interesujących informacji.

W nowym targu stary duch
Wszystkim wiadomo, że kilka tygodni temu skierniewicki handel bazarowy wrócił z wygnania na „stare miejsce”. Żeby nie powiedzieć „śmieci”. Handlowcy zdążyli nawet już wyrobić sobie pojęcie o całym, z tym związanym wysiłku rewitalizacyjnym władz. Chciałoby się napisać, że po gruntownej przebudowie skierniewickiego targowiska trysnęło optymizmem w narodzie, że nastąpiła radykalna poprawa obsługi kupujących, estetyki, jak i warunków pracy sprzedawców, że „stare miejsce” jest zupełnie czymś nowym. Takie panegiryki próbowała, zdaje się, przeforsować wkładka do rozkładówki ITS-u pt: „Wieści z Ratusza”, ale bez przekonania, bo niestety żadna poprawa nie nastąpiła. Nie dobudowano drugiego poziomu na parkingi, futurystycznych podjazdów i dojazdów,  nie ozdobiono otoczenia wodotryskami, gustowną zielenią, ani małą architekturą. Wielkiej architektury też nie zbudowano. Wszyscy użytkownicy są zgodni, że jakościowo nie zmieniło się nic, ale to dobrze, mogło być znacznie gorzej. Długo straszyły pogłoski, że prezydencki projekt rewitalizacji targowiska przewiduje podmiankę nawierzchni brukowej na żwirowo-żużlową. Jak z tymi projekcjami naprawdę było już się nie dowiemy. Być może były to  tylko pozbawione podstaw plotki, ale możliwe też, że w ostatniej chwili ktoś uświadomił sobie jakie skutki da cofnięcie w rozwoju miejskiego targowiska do epoki późnego Gomółki i temu przeciwdziałał.  

Komu nie szkoda?
Ech... Trochę szkoda tych utopionych milionów, powiadają ludzie. Owszem nowy bruk betonowy, jak wszystko co nowe, wydaje się lepszy (dopóki nowy) od„trylinki”, trochę już nadkruszonej zębem historii. A właśnie! Czy ktoś wie co się z nią teraz dzieje?
Następne dwie, może trzy zimy pokażą czy lepiej było starej, sprawdzonej nawierzchni nie ruszać. Mieszkańcy robią zakłady czy zarządcy miasta zatroszczyli się o rękojmię chociaż na ten okres. Doświadczenie podpowiada że „nie”. Dziennikarze lokalni taktownie nie przepytują władz na temat takich banałów. Zdecydowanie preferują lukrowane pierniczki o wodolejcznictwie uzdrowiskowym.

Brak pomysłu jest zgodny z logiką systemu
Wymiana starej nawierzchni na nową to wszędzie na świecie okazja do przeanalizowania funkcjonalności istniejących rozwiązań. Skierniewicki prezydent nie odczuwał potrzeby dokonania podobnych analiz. Po prostu nie miał takiego pomysłu. Mimo, że dysponuje własną pracownią urbanistyczną, pracownią architektoniczną żony, około siedmioma innymi w ścisłym centrum miasta, ze dwudziestką po okolicy, oraz setkami  w pobliskich metropoliach. Nikomu jednak sporządzenia takich koncepcji nie zlecał. Najwyraźniej, zadowolił się pomysłem na przerób. Podobnie jak ten przerabiany przy okazji „Rewitalizacji Parku Miejskiego”.
Czy na targowisku również działano zgodnie z zasadmi słynnego systemu „Buduj i Projektuj”?
Jeżeli tak to bardzo, bardzo źle! Albowiem system ten, ma systemowo wbudowany brak pomysłów.
Inaczej mówiąc gdyby nawet jakiś pomysł, jakimś cudem się pojawił to zgodnie z logiką „systemu” przepadnie. Nie ma, że zmiłuj się i tym podobne, koniec, finito, szlus, czyli, że ujnia z grzybnią.
Gdyby w mieście zrobiono burzę mózgów, konkurs na pomysł na zagospodarowanie targowiska i nikomu nic by się nie udało wymyślić, przynajmniej prezydent mógłby spać spokojnie, z przekonaniem że dokonał wszystkiego co możliwe i najlepsze. Co, że i tak śpi spokojnie? Przestanie gdy podatnicy przyjdą pod okno jego sypialni i zakolendują jak niedawno Jaruzelskiemu. A poza tym jest jeszcze Historia i Bóg.
A propos, znacie tę historię jak to urzędnicy skierniewickiego magistratu zasłynęli w całym świecie, wypłacając sobie wzajemnie pensje za rok z góry, a następnie uciekając do lasu?
Pisałem o tym w jednym z wczesniejszych felietonów, poszukajcie.

Zawód niemiłosny
Wielu skierniewickich handlowców przyznaje, że miało nadzieję, iż przebudowa targowiska podniesie prestiż ich miejsca pracy, ich samych, miasta w którym żyją i płacą podatki, że stanie się dowodem rzetelności władz, a nawet uwiarygodnieniem uzdrowiskowo-turystycznych projekcji.
Prawda, że pokrycie wiat targowiskowych przezroczystym poliwęglanem czyni tutejszy handel nieco jaśniejszym. Szkoda, że proporcje blatów straganowych pod zadaszeniem, dobrano jeszcze gorzej od poprzednich, też przecież niezbyt udanych. Użytkownicy męczą się z nimi ironizując, że prezydentowi trochę się pomyliły z biurkami. Trochę... Ludzie są zdania, że najlepiej byłoby w ogóle nie robić stałych stołów. Wymianę nawierzchni też możńa było jeszcze odłożyć. Przynajmniej do czasu aż się zbiorą fundusze na budowę parkingu, na przykład podziemnego pod płytą targową, mówią. Mówią niepewnie, ściszonym głosem, jakby z przestrachem. Do społeczeństwa obywatelskiego jeszcze im daleko. A więc wszystkiego najlepszego w nowym roku.