Moja znajoma pochwaliła się ostatnio, że otrzymała list od
samego pana magistra Pawła Koźbiała.
–
Nie znam - odparłem.
–
Napisał, że jest dyrektorem Szkoły Podstawowej
nr 2 – wyjaśniła z zapałem – i że zaprasza mnie do jej zwiedzania podczas „Dnia
Otwartego”.
–
A co tam jest ciekawego do oglądania? – rzuciłem
od niechcenia.
–
Nie rozumiesz, chodzi o to, żeby zapisać do nich
moje dziecko...
–
Czterolatka? - skrzywiłem się zdumiony.
–
Jak sądzisz, chyba warto skorzystać z
zaproszenia? - szukała aprobaty w moich
oczach zupełnie jak pięciolatek – wprawdzie planowaliśmy zapisać dziecko do
„piątki” bo tam podobno jest wyższy poziom, ale...
–
Pokaż - bezceremonialnie wyrwałem jej z dłoni
kserokopię zaproszenia.Wbiłem się w jego treść krecąc głową coraz bardziej.
Dziecko ma dopiero cztery lata, nie potrafi samodzielnie zasznurować butów,
wytrzeć nosa, odróżnić „wczoraj” od „jutro”, powstrzymać się od walki o zabawkę
cieszącą się akurat zainteresowaniem innych rówieśników, a te jełopy chcą je
zmusić do trzymania moczu przez 45 minut i oddawania go w kiblach o estetyce
więziennych karcerów? Do tego zwykle ozdobionych obscenicznymi grafiti i
tekstami godnymi samego markiza de Sade? - Nie, nie warto – orzekłem kończąc
czytanie.
–
Dlaczego?
Mój wyrok wyraźnie ją zaskoczył. Jej zdumione oczy
świdrowały przestrzeń niczym impulsy boi ratunkowej.
–
To proste. Ten pan nie okazał Ci szacunku.
Jeżeli mimo tego ulegniesz jego naciskom potwierdzisz, że rzeczywiście na szacunek
nie zasługujesz. Ani Ty, ani Twoje dziecko.
Nie zrozumiała. Przez chwilę boksowała się z nadmiarem
myśli.
–
Plizzz oświeć mnie, nie daj się prosić -
poprosiła błagalnie.
–
OK – zgodziłem się natychmiast, ale postanowiłem
zrobić dłuższą pauzę dla podkreślenia powagi sytuacji - jak się domyślam... –
znów pauza - dziś jak zwykle oczyściłaś swoją skrzynkę na listy, z reklamowych
śmieci – znalazłem w jej oczach potwierdzenie więc kontynuowałem dalej – co
takiego sprawiło, że spośród całego stosu makulatury wybrałaś do naszej
dyskusji akurat tą reklamę?
–
To nie była reklama. No i koperta była
adresowana osobiście do mnie – spuściła oczy – była biała jak koperty
urzędowych pism i nawet miała naklejony znaczek pocztowy.
–
Nie zastanowiło Cię skąd nadawca wziął Twoje
dane osobowe? - o funduszach na taką hucpę już nie wspominając, pomyślałem.
–
Nie – odparła jakby to było oczywiste – wziął je
z Urzędu Stanu Cywilnego.
–
I co sądzisz, że każdy kiedy zechce może pojść
do USC i wyciągnąć stamtąd informacje jakie chce i o kim zechce?
–
No nie, ale dyrektor szkoły chyba może?
–
Nie może – przeciąłem jej niepewność – mógłby
gdyby działał jako organ administracji właściwy do dokonania jakichś czynności
prawem mu poleconych. Ale wówczas musiałby zachować standardy wynikające z KPA.
–
Co to jest Kapea?
–
Kodeks postępowania administracyjnego.
–
Dlaczego uważasz, że ich nie zachował?
–
Bo chodziłem do szkoły gdzie uczyli o takich
sprawach na WOS-ie – uśmiechnąłem się – W tej szkole na pewno tego nie uczą.
Pan dyrektor „dwójki” nie podał nawet podstaw prawnych usprawiedliwiających
jego działanie. O innych rzeczach wymaganych formalnie bądź zwyczajowo już nie
wspomnę.
–
Podał, o tu – wskazała palcem na wytłuszony i
grubą czcionką drukowany tekst
„ Dzieci w wieku pięciu lat
podlegają obowiązkowemu przygotowaniu przedszkolnemu”
–
Miałaś rację, to nie była reklama.To była
groźba. – nawiązałem kontakt wzrokowy –
Podstawą prawną jest tytuł ustawy, numer artykułu i numer Dziennika
Ustaw z którego pochodzi treść, a nie jakieś formułki wyssane z palca.
–
Nie wierzysz, że istnieje obowiązek szkolny dla
pięciolatków? - wydawała się zdezorientowana.
–
Wierzę, że ktoś, kto rozwiązuje swoje problemy
przy pomocy nakładania takich obowiazków na
pięcioletnie dzieci, nie nadaje się na ich opiekuna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz