Skierniewicka Gazeta Podziemna nie uznaje tematów tabu, nie uczestniczy w towarzystwach wzajemnej adoracji, nie uznaje zobowiązań wobec żadnych koterii i lobby. SKCGP za cel stawia sobie pracę organiczną w interesie dobra wspólnego w skali lokalnej. Gazeta opiera się na uczciwości, bezinteresowności i dążeniu do prawdy siłami obywateli zwanych dziennikarzami społecznymi. Dziennikarzem takim może zostać każdy, kto potrafi napisać rzeczowy, zwięzły artykuł na poziomie przedwojennego maturzysty. Artykuł wystarczy wysłać e-mailem na adres redakcji: skcgp małpa op.pl Tekst musi być oryginalny i podpisany co najmniej nickiem, lub adresem e-mail. Redakcja nie ingeruje w teksty, nie koryguje błędów ortograficznych, nie uznaje zaświadczeń o dysleksji ani dysortografii. Warunek publikacji jest jeden. Piszemy o konkretnych sprawach lokalnych. Inaczej mówiąc nie interesują nas dywagacje ogólnoludzkie, ogólnoświatowe, ani nawet krajowe.

środa, 31 lipca 2013

Skierniewice robią biznes



„Kierowcy po raz kolejny muszą uzbroić się w cierpliwość, asfalt z ulicy Armi Krajowej zostanie ściągnięty”
„Samorząd w Skierniewicach nigdy nie budował taniej. W całej sytuacji do śmiechu nie jest firmie Eurovia. Już niemal milion złotych wynoszą kary umowne za niedotrzymanie terminów”
„Wartość zadania to 2 miliony 300 tysięcy złotych. Do dziś firma nie dostała za pracę ani złotówki”

                artykuł pt: „Biznes roku?” Głos z 25.07.2013

Kiedy przeczytałem artykuł o tym, jak to władze Skierniewic z pasją i wytrwałością, nieomal De'Sade-styczną, znęcają się nad firmą Eurovia, pułapki ofsajdowe zastawiają, to mi się żal zrobiło nieboraczków. Po ludzku tak zwyczajnie... Wygląda na to, że pechowcom może jeszcze sił wystarczy, żeby zwinąć asfalt z ulicy Armi Krajowej po raz kolejny, a potem to już pewnikiem ogłoszą upadłość. Na szczęście kierowcy skierniewiccy dawno zostali uzbrojeni w cierpliwość, zahartowani, więc pokornie poczekają na asfalt nowy. Nowoczesny.


A wszystko przez partyzantkę


Gdyby firma Eurovia tak się nie przejęła tą Armią Krajową, po nocach nie budowała przy świecach, do tradycji nie nawiązywała niepodległościowej, w deszczu i skwarze słonecznym, ale od razu przeszła na fedrowanie w nowoczesnym systemie „Buduj i Projektuj” wynalezionym przez skierniewickich fiürerów, to z pewnością nikt by jej teraz nie musztrował, do pionu nie ustawiał, rozumu nie uczył. (Szerzej o walorach systemu „Buduj i Projektuj” pisałem w felietonie pt: Skierniewice pięknieją dzięki systemowi „Buduj i Projektuj” - więc nie ma sensu się powtarzać.) Do tego z użyciem jaśnie wielmożnego „Bezstronnego Podmiotu Rozstrzygającego Spór” (w skrócie BPRS). Cokolwiek to znaczy, naprawdę brzmi uroczyście i wytwornie, a zarazem groźnie.
Patrzajcie ludzie. Tyle lat człowiek szwenda się po ziemskim padole, z urzędami użera i mu się wydaje, że już go nic nie zaskoczy, a tu - BPRS! (Healer Martin Aping znów w Skierniewicach!) Początkowo zdawało mi się, że chodzi o BBWR – ale to byłoby się tłumaczyło/wykładało raczej jak: Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem... Chyba?
No, no... „Bezstronny Podmiot...” Szkoda, że autorka artykułu nie podała jakiegoś adresu do nich, niego, kontaktu bezstronnego... CV bym mu wysłał, im, wraz z listem motywacyjnym i załącznikiem zwyczajnym. Zwyczajowym do niego. Ciekawe czy zatrudniają, ZUS płacą - pokrywają?
A ci z Eurovii to oczywiście sami są sobie winni. Zwłaszcza, że się nie słuchali nawet wtedy, kiedy fiürer-ekspert Piotr Łyżeń osobiście, i to na piśmie nakazał im prac zatrzymanie! Chryste Panie! A oni nie posłuchali? Samobójcy! W stanie wojennym taką niesubordynację ukarałoby się kulką w tył głowy, ołowianą. Tym pierwszym stanie. Tak, tak, tak... Za nieposłuszeństwo trzeba płacić. Ci z Eurovii zapłacą. Tak, tak... Zdechną dla przykładu jak pies pod płotem, a potem pójdą do piekła. Laickiego. A przecież można było się dogadać, jak w prymasowskim parku, ogrodzie, z firmą TB INVEST ze Szczecina, Gdańska, czy tam skąd ona naprawdę jest. Dogadać się jak Polak z Polakiem potrafi, pod krzakiem, w cieniu drzew zaznaczonych do wycinki.

Pokorne cielę dwie krowy ssie.


A nawet trzy, jak jest sprytne. Sami zobaczcie, osądźcie: wiadomo wszystkim od lat, że jak się przystępuje do  wykopków ziemnych na terenach chronionych, pod jurysdykcją samego Wielce Czcigodnego Konserwatora Zabytków to się zawsze jakieś rupiecie wykopie. Nawet jak się nie wykopie to podrzucą. W końcu wielu jest takich co z archeologii żyje. Żyć musi, Żryć... Na darmo studiów nie pokończyli. Znam nawet jedną taką małą fabryczkę rozwojową podrzutowo-zabytkowych artefaktów archeologicznych, ekologicznie wypiekanych w podziemiu. Wszystkie profesjonalne firmy wiedzą o tym, się nauczyły i od razu uwzględniają  9,99 % na archeologię w harmonogramach prac, kosztorysach i co najważniejsze ofertach przetargowych. Jak nie wierzycie zapytajcie budowniczych autostrad. A2 na przykład... Należałoby się więc spodziewać, że tak doświadczona i profesjonalna firma jak TB INVEST też tak uczyniła i profesjonalnie koszty archeologicznych prac zabezpieczających uwzględniła w swojej ofercie i dzięki temu przetarg wygrała. Dlaczego więc teraz o tym milczy, jakby wody w gębę nabrała święconej? Za to prezydent (jaki prezydent? Trębski prezydent? prezydent-ekspert?) przed orkiestrę wyskakuje i solennie przyrzeka w imieniu niedorozwiniętych podatników, że już: „pod koniec wakacji przedłoży radnym projekt uchwały, w którym zabezpieczy dodatkowe pieniądze na inwestycję rewaloryzacji parku, precyzyjniej – prace archeologiczne.” (cytuję z art pt: „Archeolog nie zatrzyma prac w parku?” - Głos z 25.07.2013)
Cóż, od przybytku głowa nie boli. Jak dają to brać! A jak biją to uciekać.

To drugie to już do Eurovii.

poniedziałek, 29 lipca 2013

As banalny – bas...


1. „Niby z jakiej racji publiczne pieniądze mają wyręczać prywatnych właścicieli z ich obowiązków - słyszymy”
2. „Mariusz Dziuda publicznie deklaruje – Gdy dom się wali ludziom na głowę, ci mają problem”
3. „Zapewniam, że w kamienicy należącej do właścicielki są wyremontowane mieszkania, gdzie spokojnie można zasiedlić rodzinę [...] Samorząd nie może natomiast wyręczać jej z powinności[...] - usłyszeliśmy w ratuszu”

                               Artykuł autorstwa Anny Wójcik-Brzezińskiej pt: „Mieszkanie pod folią” Głos z 25.07.2013

Czytam artykuł autorstwa Anny Wójcik-Brzezińskiej pt: „Mieszkanie pod folią” w Głosie z 25.07.2013. Próbuję wyłowić z niego jakieś fakty. Na przykład: „Słyszymy”(ad.1), „usłyszeliśmy w ratuszu” (ad.3) itd. Kto słyszy? Od kogo? Ciężko idzie. Gdzieś, ktoś, coś powiedział, nie wiadomo kto. W jakichś urzędach, jakieś urzędasy bez nazwiska załamują ręce, strzelają durnymi konceptami. Kto wpadł na pomysł, że takim newsem da się zachęcić klientów do kupowania gazety? News to będzie jak konkurencja napisze, że Głos zamontował kiepski podsłuch w ratuszu.
Akcent na cieknący dach w bezpańskiej ruderze? Śmiechu warte! Jako hit numeru na pierwszą stronę, to kompromitacja. Sensacja to by może była, gdyby budynek nie mający właściciela, miał dach szczelny i nie popadał w ruinę.
Pokutuje przekonanie, że jak się ma „dobre pióro” to z najmniejszego bączka da się zrobić hit. Szkoda, że autorka swoim piórem nas do tego poglądu nie przekonuje. W ogóle to powinna się zdecydować czy uprawia dziennikarstwo informacyjne, czy opiniotwórcze. Bo jeśli próbuje zmieścić dwa w jednym to zawsze wyjdzie z tego spieniony szampon, co najwyżej z odżywką. Konkretów w artykule jak na lekarstwo, za to niedomówień i interpretacji całe dwie strony. Patchwork. Wyławiam z rozwlekłej opowieści fakty, mozolnie, próbuję złożyć w jakąś sensowną całość. Najbardziej żałuję porzuconych tropów. Układanka zaczyna przedstawiać obraz absurdalnie komiczny. Chociaż w intencji autorki chyba miało być patetycznie, ze współczującą zadumką i łzawym zatroskaniem?

O księżnej Kate i babie co się wali bez zabezpieczeń
No dobrze, sześcioosobowa rodzina Kluczników ma fatalne warunki mieszkaniowe (ad.2). Ło laboga i co teraz z nami (czyli nimi) będzie? Buda, w której bytują wali się jak ta baba co przychodzi do architekta. Chce się pani budować? – pyta architekt. Właśnie, że akurat nie do lekarza! A oni (Klucznikowie) czekają na zmiłowanie pańskie  niczym pegeerowcy na deszcz. Dotacji. Znaczy się, się nie czują właścicielami, choć de facto nimi są. W świetle domniemania Kodeksu Cywilnego. W końcu jako jedyni czerpią z tej nieruchomości pożytki. Między innymi w postaci unikania ponoszenia kosztów amortyzacji. Co z tego, że bez zabezpieczenia? Nominalny właściciel zabezpieczenie ma, jest notarialnie do niej nawet uwiązany jak polski emeryt do ZUS-u i tylko ma z tego garba. Klucznikowie (Klucznicy?) przynoszą mu same straty. Oczywiste, że gdyby przynosili zyski, tańczyłby wokół nich jak paparazzi wokół księżnej Kate. Jedni i drudzy za mądrzy są, żeby w ruderę inwestować więcej środków. A wszystko z powodu Bieruta Ustawy o Szczególnym Trybie Najmu i postbierutowskiego gwałcenia świętych praw własności przez Złodziejską Gminę Miejską. (ad.3) Klątwa Strakacza wciąż żywa. Miasto Skierniewice zamiast uderzyć się w pierś i krzywdę naprawić, zadość uczynić poprzez natychmiastowe przywrócenie normalności w prawach własności, tylko cmoka ustami swych Faryzeuszy, robi zatroskane miny i rozkłada bezradnie ręce (ad.2). Wicie rozumicie... W sumie zachowuje się jakby na zniewoleniu zainteresowanych bzdurnymi przepisami pichciło jakiś tajemniczy półgęsek. Jaki? To by mogło być wielce interesujące dla czytelników, wyborców, obywateli świadomych.

Po co afera?
Ale dziennikarka „Głosu” przezornie nie pyta. Po co jej afera co ma szerszy kontekst? Gdyby zapytała, mogłaby się na przykład przypadkowo dowiedzieć/wyjaśnić dlaczego wszystkie budynki na Starym Mieście w Skierniewicach wyglądają jak rudery szpachlą klejone. Czytelnik niechcący mógłby powziąć wiadomość dlaczego w całym centrum 50-tysięcznego miasta żadna kamienica nie ma nawet dachu pokrytego zgodnie ze sztuką budowlaną. To trudna sprawa, zbyt wiele dająca do myślenia! Przyznacie. Mimo, że w parterze każdej kamienicy od lat rabotajet lokal przynoszący zyski, na dachach nic tylko papa - eternit i papa, bez opierzenia. Ze dwie blaszane podróby dachówki i reszta papa, papą łatana. A wszystko pod czujnym okiem konserwatora zabytków. Jak nic producent papy musi tu dawać większe łapówy od producenta dachówki. Czy właśnie dlatego zbankrutowała skierniewicka cegielnia?

Łzy hipokryzji a NUG i koncesja na kalosze
Wiele ciekawych spraw... Zbyt wiele, zbyt ciekawych.
A tu jeszcze nasz prezydent Trębski twardo szykuje się do czerpania zysków z turystyki. Już w 2070 roku! A może nawet w 2050? Zgodnie z przepowiednią anonimowej bizneswróżki. Tej zakontraktowanej w budżecie Skierniewic na kwotę 700 tysięcy złotych. Dwukrotnie zaniżoną zdaniem Trębskiego. Dwudziestokrotnie zawyżoną moim zdaniem. O ile budżet w ogóle potrzebuje wróżb. Będą wkręcać kuracjuszy „Nizinnego Uzdrowiska Gminnego” (w skrócie NUG) w pamiątkowe zdjęcia na tle „Europejskiego Skansenu Niechlujstwa”? Podatników co za to płacą także? Obowiązkowo w obuwiu zafajdanym świeżą kupą. Psią...
Trzeba jak najprędzej wystąpić do ratusza o koncesję na sklep z kaloszami, bo to najlepszy biznes będzie w Skierniewicach w połowie XXI wieku. Bizneswyrocznia o tym milczy. Najpewniejszy – nawet jeśli z uzdrowiskiem coś pójdzie nie tak.
Wracając do Kluczników. Prawdziwą sensacją jest to, że ci nieszczęśnicy posiadają za wysokie dochody, żeby zakwalifikować się na pomoc z MOPR-u. To akurat też warte byłoby większej, dziennikarskiej uwagi (odwagi). Ale autorka wydaje się programowo pomijać najciekawsze tropy. Boi się ustalić co z MOPR-em jest nie tak? A może ustaliła, że wszystko OK? Ale dostała polecenie służbowe, żeby nad losem niechcianych najemców ronić łzy hipokryzji?

„Kurica nie ptica”, popierduszki nie nawałnica - i znów klątwa Strakacza
 Problem został ujawniony w maju przez tak zwaną „nawałnicę”, która znad Sienkiewicza 24 porwała gdzieś dach. Zrolowała i fiuu... Jeśli ktoś go widział, cokolwiek wie niech koniecznie zadzwoni do redakcji Głosu.
Dziwne. Przebywałem wtedy w Skierniewicach i nie zauważyłem huraganu. Najpewniej rudera uległa naturalnej erozji. No, ale właściwie to po co ci nieszczęśnicy dalej się mordują w  zagrzybiałej kupie gruzu? Niech sobie coś wynajmą w bloku. W kolorze granatowym na przykład. Z windą, na „Widoku”! 
Wtedy prawowity właściciel Sienkiewicza 24 nareszcie odzyska władzę nad swoją własnością i... Ale może chodzi właśnie o to, żeby nie odzyskał? Komu chodzi? Żeby miał już dość serdecznie posiadania. Żeby dokonał tanio rytuału garba odsprzedania? Legalizowanego praw własności przekazania mafii. Jak wcześniej uczynił Strakacz – nasz znamienity obywatel, duma Skierniewic, twórca słynnego browaru, filantrop, przyjaciel Paderewskiego...

ŁOTR CZY MOPR?
Znam rodziny naprawdę pokrzywdzone przez los, kwalifikujące się do pomocy z MOPR-u, które jednak stać na porządne mieszkania z wolnego rynku. W Skierniewicach mieszkań do wynajęcia nie brakuje. Nawet z umeblowaniem. W końcu ostatnimi czasy tysiąc rodzin wyemigrowało z miasta za chlebem. I dobrze zrobili. Aż strach pomyśleć jakie byłoby bezrobocie gdyby zostali. A tak urzędasy z UP mogli przyznać sobie premię za osiągnięcia w jego zmniejszaniu.
Wróćmy jednak do plandeki (dachu) nad głową państwa Kluczników. Zanim strażacy się o nią upomną przejrzyjmy rubrykę ogłoszeń w tym samym „Głosie”. Kto pierwszy znajdzie najprostsze rozwiązanie problemu? Jest! Znalazłem: „trzypokojowe wynajmę”-lokum ze szczelnym dachem, kanalizacją sanitarną, centralnym ogrzewaniem, wodą ciepłą i zimną, prądem oraz gazem, kablówką, a nawet łączem telekomunikacyjnym - kosztuje od 900 do 1500 zł. Wiem, że w Skierniewicach ogłoszeniodawcy cen nie podają. Za łatwo by było. Musiałem obdzwonić wszystkich pajaców, impulsów natracić, natłumaczyć się, że „jak Boga kocham” nie ze skarbówki jestem, tytułu „Przyjazny Biznesowi” nie posiadam, ale w końcu się dowiedziałem. Sondaż zrobiłem. W sprawie cen i jeszcze wielu innych interesujących rzeczy dodatkowo. Również o panu Trębskim i tej całej Radzie... Na worek felietonów wystarczy.
Dla miasta z mojego sondażu wynika jeden ważny wniosek. Komunalka (skrót od „Komunalnaja ghospodarka” - przyp. autora) nigdy tak tanio jak wspomniane „pajace” nie zapewni ludziom mieszkań! Żaden prezes ZGM-u nie będzie przecież stawał na głowie, żeby wszystkie koszty lokalu komunalnego, jak i dodatkowe, zmieściły się w granicach pensji minimalnej. Zawsze wbuduje drugie dno na koszt podatnika. Więc po co w ogóle bawić się w jakąś komunalkę? Żeby jej prezes miał za co posyłać dzieci na zagraniczne studia? No proszę was...
Dla przeciętnie zarabiającej, skierniewickiej rodziny tysiąc złotych za mieszkanie to i tak spory wydatek. Ale przy dochodach wyższych od bieda-standardów MOPR-u, raczej jest w zasięgu możliwości. A przy niższych - MOPR przecież pomoże! A jeśli nie pomoże, to po co nam taki ŁOTR?


środa, 24 lipca 2013

Radny emocjonalnie i społecznie dojrzały



Otrzymałem niedawno list od jednej ze skierniewickich radnych – wielce szanownej pani Alicji Cyrańskiej, w sprawie pedofilii i karmienia kotów. Właściwie jest to dość spontaniczny komentarz do dwóch moich felietonów: „Publiczny gwałt zbiorowy na pięcioletnim  Skierniewiczaninie”, oraz „Ktoś dostał kota? Ktoś się obudzi z ręką w kuwecie”. Zarzuca mi w tym komentarzu... Sam nie wiem... Właściwie to sama nie wie co.  Długo zastanawiałem się czy, a jeśli, to jak jej odpowiedzieć. Żeby nie rozjechać, nie skopać... leżącego, człowieka poczciwego, na daremno. Przecież już nasz noblista znakomity przestrzegał: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego, cnotę i mądrość sobie przypisując, złote medale na swoją cześć kując, nie bądź bezpieczny, poeta pamięta, możesz go zabić, narodzi się nowy, spisane będą czyny i rozmowy...”

Kwalifikacje na członka rady nadzorczej
Nie da się ukryć, że Alicja Cyrańska poczciwą jest, spolegliwą i współczulną. Dobrej woli pełną i chęci szczerych. Co prawda takich co to nimi całe piekło jest wybrukowane - ale jednak. Zapewne umie dobrze gotować i dbać o domowników, o domowe zwięrzątka się troszczyć, chorych i cierpiących żałować, nawiedzać a nawet wykorzystywanych seksualnie. Nie wątpię, że ma dobre serduszko... Słowem jednostka wartościowa i godna szacunku jako pracownik, człowiek, sąsiad, rodziny członek, itd. Najlepiej byłoby więc miłosiernie przemilczeć zaczepkę listowną jej autorstwa. Puścić mimo. Ale pani Cyrańska jest też osobą publiczną! Członkinią Rady Nadzorczej pięćdziesięciotysięcznego organizmu miejskiego o wielomilionowym budżecie. Do którego to budżetu, na jej nieszczęście, ja osobiście zmuszony byłem też dołożyć swój grosz! Radna Alicja Cyrańska obdarzona została zaufaniem wyborców w nadziei, że jej uczciwość i obecność w tej instytucji zagwarantuje, iż miejskie fundusze nie zostaną roztrwonione przez bandę idiotów, rozkradzione przez cynicznych kombinatorów i złodziei. Za to otrzymuje dietę i ma prawo oczekiwać społecznego szacunku. O to zabiegała uwodząc wyborców programem! Niestety ze swoich elementarnych obowiązków (zobowiązań) pani Alicja się nie wywiązuje. Zresztą tak samo jak jej koledzy, którzy zapewniali na swoich banerach i afiszach, że będą uczciwi. Ironią losu jest fakt, że najuczciwiej wypadają Ci co przyznawali, że kraść będą. Obiecali i słowa dotrzymują! Kradną! Nic im zarzucić się nie da.




Gdy leżący nie wie nawet, że leży
Najgorsze, że nasza bohaterka nawet nie zdaje sobie sprawy z obowiązków! Z dziecięcą naiwnością żyruje cudze weksle (udziela absolutoriów) i z równie dziecięcą szczerością do tego publicznie się przyznaje. Dla niej finanse miejskie wydają się być rodzajem bankomatu z którego wyskakują łatwe pieniążki, które można wydawać na najfantastyczniejsze cele. Byle tylko zawyżony kosztorys jako tako spełnił wymogi formalne i miał słuszną ideologicznie podbudowę. A większość tych celów psu na budę potrzebna, dzikiemu kotu na karmę... Dowodzi tego fakt, że nie istnieje osoba która chciałaby dobrowolnie przeznaczyć na ich realizację choćby grosz złamany z dochodów własnych. Tych ciężko zarobionych, zapracowanych w pocie czoła. Pani Alicja codziennie widzi, obserwuje, że inni z tego bankomatu przepompowują miliony w nawadnianie podejrzanych ugorów. I co robi? A no chciałaby jak oni tak samo. Chciałaby, chci-a-ła...

Ale sumienie nie pozwala?
W sumie nie. Jednak przecież czuje w prostodusznej swej moralności, że to niezbyt uczciwe, więc ogranicza  apetyt, pasa zaciska do 26 tysięcy zaledwie... Cóż to w końcu jest w porównaniu do milionów, które trwonią inni! Kropelka niewielka! Kieszonkowe wręcz.
Kiedy o tym wszystkim powiedziałem publicznie, chyba całkiem szczerze się obruszyła i mnie zaatakowała (cytuję):  Wie o miejskich przetargach, o wielomilionowych[...] ale nie ma ochoty zająć się tym osobiście. Woli na mnie przerzucić tę robotę, ubolewać, że jej nie wykonuję i jeszcze surowo napiętnować”.
Prawda, że urocze to? Podkreślam, że tak odpowiada członek Rady Miasta. Europejskiego! Swojemu wyborcy,  który wskazał mu miejsca przecieku w budżecie! W normalnym kraju taki radny już dawno załatałby dziurę, cieknącą rurę zaślepił, lub podałby się do dymisji. W Skierniewicach tylko dymi próbami wzbudzenia poczucia winy u innych. Co gorsza bardzo nieudolnie. Na przykład obarczając moje felietony odpowiedzialnością za to, że na skierniewickim osiedlu „Widok” jakiś idiota obdarł ze skóry kota! Co ma piernik do wiatraka? Pani radna Cyrańska z logiką sobie właściwą wykłada mi (cytuję): „na osiedlu Widok, ktoś żywcem obdarł bezdomnego kota ze skóry. Ja nie twierdzę, że powodem tego był tekst o kotach, ale wykluczyć tego na 100% się nie da”. Czego się nie da wykluczyć? Że ten swobodnie grasujący na Widoku psychopata czytał moje felietony? Wystarczy go złapać i zapytać. A w ogóle to po co snuć takie dociekania? Nie prościej i taniej będzie, jeśli radna Cyrańska obedrze ze skóry drugiego kota żywcem? Co do jej osoby nie ma przecież żadnej wątpliwości, iż moje felietony czyta. Sąd więc będzie miał sprawę prostą i na pewno skaże mnie za ten haniebny czyn na co najmniej parę latek ciężkich robót. Tylko jeszcze jest jeden mały problem. Trzeba by wcześniej troszkę zmienić prawo, podpicować na bardziej „Radzieckie”. No i zapomnieć o jednej z najbardziej fundamentalnych zasad cywilizacji zachodnio-chrześcijańskiej, że każda jednostka za swoje czyny ponosi odpowiedzialność indywidualnie. Czyny - nie myśli, czy słowa.

No i na koniec
Mam do radnej Cyrańskiej wielką prośbę. Chciałbym poznać źródło informacji, na które powołuje się w bardzo istotnej społecznie kwestii (cytuję):  „Należy zauważyć, że w roku ubiegłym sąd w Skierniewicach skazał 5 pedofili. To bardzo mało, wobec faktu, że co czwarte dziecko jest molestowane seksualnie.”
Włos mi się na głowie zjeżył jak to przeczytałem. Potem strach zrosił czoło moje potem zimnym.  Ale potem przypomniałem sobie, że ci skazani to głównie osiemnastolatkowie, uff... którzy na swojej suto zakrapianej osiemnastce zapomnieli, że nie mają już siedemnastu lat i nie przystoi im od tej chwili obmacywanie piętnastoletnich koleżanek. Ale co z tym dzieckiem „co czwartym”? Jeśli to naprawdę prawda co pani Alicja ujawnia - że co czwarte... - to znaczy, że na co dzień żyjemy w jakimś pedofilskim horrorze i nawet w swej naiwności nie zdajemy sobie z tego sprawy! Pomyślmy! Świeci sobie słoneczko... A tu co czwarte skierniewickie dziecko! Z takiego faktu przecież wynika niezbicie (oczywiście jeśli to fakt), że w promieniu 500 metrów wokół sypialni mojego dziecka, nieustannie grasuje co najmniej dziesięciu wolnych i aktywnych zawodowo pedofili! W tym co najmniej jeden z wyższym wykształceniem pedagogicznym.


Dlaczego Jażdżyk musi za to płacić?



„Jeśli w przyszłości będzie się pisać książki o uzdrowisku, to w mojej ocenie będą to książki ekonomiczne”

                               Prezydent Leszek Trębski - artykuł pt: „Zdrowa awantura” Głos z 11.07.2013

Bawiąc służbowo w Warszawie, pewien znajomy biznesmen lokalny, zamówił sobie do hotelu prostytutkę. Nie dziwkę, czy zwykłą k[...]wę, ale profesjonalistkę, która najpierw ustala warunki umowy, potem się z niej skrupulatnie wywiązuje, a dopiero na koniec przyjmuje umówioną zapłatę. Znający się na rzeczy portier sprowadził mu prześliczną studentkę w wieku jego córki, zadbaną, znającą języki i z dobrego domu, która samotny wieczór przemieniła naszemu biznesmenowi w festiwal piekielnie rajskich wrażeń. Do końca życia tego nie zapomni. Kiedy go potem spotkałem, był odmieniony jakby z krzyża zrzucił wszystkie troski. Zapytałem więc o przyczynę tej cudownej przemiany. Od początku (oczywiście) znając odpowiedź. Proszę sobie wyobrazić moje zaskoczenie, kiedy się okazało, że to nie seksualne igraszki zdziałały takie cuda, ale chwila zwykłej, ludzkiej rozmowy. Zwłaszcza ten moment w którym szczerze zdziwiona dziewczyna, studentka, matka samotnie wychowująca dziecko, Polka zapytała jak to możliwe, że mężczyzna tak interesujący i przystojny uważa, że musi płacić za sex? Skoro wcale nie musi. Skoro jest tyle dziewczyn gotowych... Na prawdę, nawet ona sama... W innych okolicznościach, ma się rozumieć. W innym życiu.

Deja vu
Te same odczucia naszły mnie kiedy przeczytałem w Głosie z 18 lipca 2013.r. wywiad z Krzysztofem Jażdżykiem - być może przyszłym prezydentem Skierniewic, a obecnie radnym Rady Miejskiej, jednym z najbardziej opozycyjnych w stosunku do aktualnie urzędującego prezydenta. Wywiad dotyczył „Uzdrowiska” - aktualnie najważniejszego dla mieszkańców miasta rozstrzygnięcia. Decyzji, która ma wszystkie przesłanki ku temu by sprawić, że Skierniewice w ekonomicznym rozwoju dogonią, a może nawet wyprzedzą, amerykańskie Detroit – niedawną stolicę światowego przemysłu motoryzacyjnego.
W tym miejscu muszę nadmienić, że zgadzam się z Leszkiem Trębskim, iż jeżeli w przyszłości będzie się pisać o tym książki, to będą to książki ekonomiczne. Jedna już się nawet pisze. Wiem bo jestem jej autorem.
Jak na warunki prasy lokalnej, wywiad z Jażdżykiem był prawdziwym hitem Głosu  z 11.07.2013. Zwłaszcza na tle pozostałych „newsów”. Się tygodnik rozwija – pomyślałem – na prawdziwą czwartą władzę wyrasta, co to szanuje swojego czytelnika dostarczając mu informacji rzetelnej obiektywnej i z różnych punktów widzenia. Bez  propagandowo przeżutej i przez ośrodek władzy nadtrawionej papki. Tak by każdy kto wyda dwa trzydzieści, mógł na ich podstawie wyciągać samodzielne wnioski.
Proszę więc wyobrazić sobie moje zdziwienie kiedy zauważyłem nad artykułem, wystukane drobnym drukiem i spacjami powiadomienie, że to jest ogłoszenie płatne.
Płatne!? Kto komu, za co? Że niby Jażdżyk płaci gazecie za to, że udzielił jej wywiadu? Musi, chce? Cuda na kiju. Ja rozumiem, gdyby stary był, Alzheimer się nazywał, diamentowe gody obchodził i ględził jak to osiem lat kopał nawadniające kanały, albo był dyrektorem państwowej szkoły, która nazbierała więcej kapsli i nakrętek po śmietnikach od Kazia Obszczymura. Jakby był pionkiem jakim w kole gospodyń wiejskich, od którego decyzji nic nie zależy, dla miasta, dla ludzi... No ale żeby tak potraktować demokratycznie wybranego Radnego? Kiedy się wypowiada publicznie, w sprawach najistotniejszych dla całego pokolenia czytelników! I to jeszcze ma odwagę zaprezentować zdanie odmienne od oficjalnego, konflikt we władzy ujawnić! Toż to dla dziennikarskiego świata istne eldorado! Do tego gada z sensem? No nie! To się wprost nie mieści w głowie. To tak jakby od prostytutki wyłudzić pieniądze za sex.


środa, 17 lipca 2013

Jelenie na rykowisku



1. „15czerwca na najstarszej skierniewickiej nekropolii - zabytku, którego klasę porównuje się do Warszawskich Powązek – stanął jeleń”
2. „Posąg patrona myśliwych świętego Huberta stanął na zabytkowym cmentarzu bez zgody”
3. „Marek Kłopocki inspektor nadzoru budowlanego: - Pomnik budzi ogromne kontrowersje, wydaje się zatem, że legalizacja nie będzie możliwa. Pewnych szkód nie da się przeliczyć na pieniądze”
4. „Gdzie było Towarzystwo Przyjaciół Skierniewic, gdy na zabytkowym cmentarzu stawała całkiem współczesna konstrukcja?”

                               Artykuł pt: „Jeleń na cmentarzu” Głos z 11.07.2013

Pewnego razu przechodząc obok wiekowej nekropolii przy ulicy Rawskiej dostrzegłem całkiem nowy nagrobek. Ostro kontrastujący na tle patyny pozostałych, zarówno kolorystyką, rodzajem użytego materiału, jak i nieco odmienną od pozostałych estetyką. Dziwne. Na specjalnie na tę okoliczność odpicowanym ostańcu granitowym, pośród tuje ustawiono w drewnie ciosanego gostka frasobliwego. Trudno to nazwać konstrukcją (ad.4). Do tego z reniferem obok. Jakby Santa Claus? Ale jak się kto uprze... Ciekawe co też za „orginał” nas opuścił? Święty Mikołaj? Osierocił, w smutku pozostawił nieutulonych na tym łez padole? No i w ogóle co oznacza pojawienie się świeżych pochówków na od dawna nieczynnym, ale strategicznie położonym w centrum Skierniewic cmentarzyku? Świetne miejsce na zadymę. Podszedłem więc i się doczytałem, że nikt nie umarł. Dzięki Bogu! To tylko Polski Związek Łowiecki upamiętnił się, przypomniał narodowi i świętemu patronowi - Hubertowi. Darzbór!

Pomnik?
A więc to musi być jakaś prowokacja! Pytanie tylko: artystyczna, polityczna, czy religijna? Najbardziej wygląda mi to na politykę... Ale nie tę wielką, katyńską, od katastrofy lotniczej i obrońców krzyża, ale lokalną. Może przebiegły prezydent miasta Trębski próbuje w ten sposób odwrócić uwagę jele... znaczy się opinii publicznej, od tego co się dzieje w parku? O budżecie nie wspominając. Albo może opozycja postanowiła sprawność organów władzy, na okoliczność poważniejszej jakiejś akcji,  manify tu przetestować? Poddać próbie bojową gotowość (ad.2) Inspektorów Budowlanych, Konserwatorów Zabytków, a nawet Policji? W sezonie urlopowym.
Nie można jednak wykluczyć, że tak naprawdę chodzi o zakamuflowaną ofensywę indiańskiego totemizmo-szamanizmu na fundamenty tradycji naszej katolicko ludowej. Wskazywać na to mogłaby wzmianka o „Tych” co odeszli do „Krainy Wiecznych Łowów”. Przecież wszyscy dobrze  się orientujemy dokąd odchodzą czerwonoskórzy wyznawcy Wielkiego Manitou, gdy kopną w kalendarz Majów.

Jakże to tak bez zgody wszystkich świętych?
Prawdę mówiąc nigdy nawet nie byłem do końca pewien czy funkcję grzebalną rzeczywiście już na cmentarzyku przy Rawskiej zarzucono. Co i rusz wyrastają tam jakieś obeliski z czerwonego granitu, pochodzące wprost ze Szwecji. Podobno za sprawką wpływowego Towarzystwa Przyjaciół Skierniewic i zgodą wszystkich świętych (ad.2). Kolejne zwycięstwo jarmarcznej estetyki w przestrzeni publicznej, aż tak bardzo mnie nie poruszyło, jak na przykład redakcję tygodnika „Głos” ( nr 27 z 11.07.2013), która w dzwony uderzyła egzaltowane, w okolicę Warszawskich Powązek lewitujące  (ad.1). Na baczność postawiła inspektoraty nadzoru i konserwatorskie, co się właśnie wybierały na wczasy z rodziną. Teraz zamiast wypoczywać w jakimś renomowanym uzdrowisku, będę musiały udowadniać swoją niezbędność. Do tablicy wezwała nawet Towarzystwo Przyjaciół i księdza proboszcza. Samowolę ogłosiła. Nielegalną nazwała po imieniu. Szkód się dopatrzyła nieprzeliczalnych na pieniądze, do spółki z Markiem MINB Kłopockim. A wszystko prawda! Teraz wymienionym urzędom głupio będzie łeb sprawie ukręcić  (ad.3), wycofać się z afery chyłkiem. Zaczekać te parę latek w majestacie prawa, spokojnie, aż farba oblezie, drewno zszarzeje, kamień zazielenią glony...

Barwy Raju
W końcu rzeczone dzieło jakoś takoś się mieści w ramach uznawanych w okolicy kanonów piękna. Głęboko przecież zakorzenionych w plebejskiej kulturze społeczności naszej skierniewickiej. Od pokoleń, mozolnie wpajanych w szkołach, na lekcjach wychowania plastycznego. Podobnie, jak mieszczą się w niej pstrokate krasnale od frontu ogródków przydomowych, a nawet zardzewiałe karoserie samochodów na ich zapleczach, zwykle w śmieciach tonące niesegregowanych. Jako i we wnętrzach mieszkań naszych zakurzonych mieszczą się laickie landszafty przedstawiające pasące się sarenki na polance, na rykowisku jelenie ryczące... A z tematów religijnych błogo natchnione portrety kobiet i mężczyzn z laserowo na wierzch wypatroszonymi serduszkami. Malowane w jaskrawej manierze kolorystycznej „Hare Kriszna”, lepiej znanej pod nazwą „Kanon Barw Raju Świadków Jehowy”.

Ale co to ja właściwie chciałem powiedzieć?
Aaa... aaanagram. Taka niby prosta rzecz mało istotna, a takie materii pomieszanie. Że aż trafienia Gustawa Jelenia mi się przypomniały. Znanego z serialu “Czterej pancerni i pies”. De gustibus non disputantum est.





piątek, 12 lipca 2013

„Idzie jak po Grudzie” - Czyli jak deptać ścieżki



„Po ośmiu latach od powstania Społecznego Komitetu na rzecz Budowy Ścieżek Rowerowych w Skierniewicach, budowa ścieżki wzdłuż Rawskiej dobiega końca”

„o kilometry tras dla cyklistów walczył niezłomnie”

„ Dziś Andrzej Gruda mówi – warto było, jeśli ktoś zechce, służę indywidualnym instruktarzem, jak skutecznie pracować na rzecz małych ojczyzn”

„Proszę się nie czepiać, czymże jest miesiąc opóźnienia wobec dekady – żartuje ojciec chrzestny ścieżki wzdłuż Rawskiej”

                               Artykuł pt: „Szło ciężko, ale jest szczęśliwe rozwiązanie” Głos z 04.07.2013

Początkowo byłem przekonany, że obywatel Andrzej Gruda to taka lokalna, skierniewicka replika  staroegipskiego fellacha ze słynnego epizodu w powieści Bolesława Prusa pt: „Faraon”.  Żywa skamienielina symbolizująca  upór, pracowitość i wytrwałość w dążeniu do raz obranego celu.

Można by go wybrać na radnego
- pomyślałem. A może nawet na prezydenta!
Skierniewiccy maturzyści (przynajmniej ci z „Prusa”) zapewne pamiętają tę poruszającą postać. Dla kilku pokoleń Polaków będącą wzorem żmudnej pracy organicznej. Czapki z głów! W końcu facet poświęcił całe życie na własnoręczne wykopanie kanału mającego doprowadzić wodę aż z Nilu do pustynnej dolinki, z zamiarem przekształcenia jej w rajski ogród. Nieważne, że mu to potem wszystko w try miga władza zasypała. Projekt był świetny, kosztorys realny (nie zawyżony!), wykonawstwo profesjonalne, mimo że z użyciem prymitywnych, starożytnych narzędzi... Tylko system, jak zwykle, okazał się do dupy.
Ech Eden... Te ptaszki ćwierkające, trawka słodka, w słońcu zieleniąca; owieczki się pasące razem z lwami, rozkosznie popierdujące z samozadowolenia... Nie to co Leszek Trębski prezydent - owszem też wytrwale przekształcający opuszczony przez wojsko, Boga i ludzi poligon w „Nizinne Uzdrowisko Gminne”, lecz nie z użyciem własnych narzędzi, nie swoimi rękoma i nawet nie za osobiście zarobione pieniądze, ale za to z zawyżonym o dwa rzędy wielkości kosztorysem – na razie tylko biznesplanu i projektu infrastruktury, ale afera jest przecież rozwojowa, a prokurator chyba wyjechał na wakacje.

Wiara w Dadaizm
Motywem działania biednego, egipskiego chłopa była wiara w zapewnienie przestrzeni życiowej rodzinie i poprawa bytu kilku pokoleniom potomków, którym obiecano na tę okoliczność zwolnienie z podatków. Motywy Leszka Trębskiego ze Skierniewic są nieco mniej jasne. Zapewnienie bytu rodzinie - owszem, ale wydaje się, że głównie to chodzi mu o uleczania chromych i cierpiących wodnym roztworem soli kuchennej niejodowanej. Wzorem Jezusa z Nazaretu. Tyle, że chce za to brać pieniądze. Duże pieniądze. Obrzydliwe? Nie! Tylko csiii... Bo to będą pieniądze z NFZ-tu. Niczyje. Tak tego NFZ-tu co groszem nie śmierdzi i wkrótce ogłosi bankructwo. I ewentualnie z Uni Europejskiej, jak da. Da, da, da... A w ogóle to czy w dobie niebywałego rozkwitu wiedzy i nowoczesnych technologii medycznych, ktokolwiek uwierzy w skuteczność takiego leczenia? Prezydent już wie, że tak! Da, da, da... W końcu healer Martin Aping z Filipin znów w Polsce! (ITS z 21.06.2013, oraz poprzednie i następne) Nas odpowiedź na to pytanie kosztować będzie jakieś 250 milionów plus odsetki.  Pięć tysięcy od każdego Skierniewiczanina, od kołyski aż po grób, co najmniej 20 tysięcy od każdego pracującego. Zakładając, że bezrobocie nie wzrośnie. Da, da, da...
Nic tylko sprzedać chałupę póki w cenie i kupić coś w bezpiecznej odległości od wciąż rozszerzających się granic administracyjnych Skierniewic. Da, da, da...

Magika nam trza! Ojca Chrzestnego dwa.
Dobrze, że chociaż mamy w mieście takie postaci świetlane jak „Ojciec Chrzestny” ścieżek rowerowych pan Andrzej Gruda - pomyślałem. Nim zastąpimy szaleńca. Kiedy doczytałem się, że przez osiem lat budowania stu tysięcy centymetrów ścieżki wzdłuż ulicy Rawskiej tip-topami, nasz bohater ani razu nie machnął nawet łopatą, mój podziw dla jego talentów organizacyjnych jeszcze wzrósł. Co prawda na chwilę, ale wzrósł. Dla Leszka Trębskiego też przecież kiedyś wzrósł... Autentyczny magik z czarodziejską różdżką ten Gruda! To nic że z papier-marche, biurokratyczną. Kiedy jednak w końcu do mnie dotarło, że ścieżkę to on wydeptał i to niejedną, ale w miejscach zupełnie nie nadających się do jazdy rowerem i że swoje osiągnięcie pragnie teraz upowszechniać na skalę masową, młodych zarażać, to mój entuzjazm opadł. A nawet poczułem lekki dreszczyk grozy. No bo czy rzeczywiście potrzeba nam więcej takich ścieżek wielopasmowych stąd do urzędu?

„Chcę by powstała ścieżka rowerowa – zadeklarowali wszyscy proboszczowie miejscowych parafii, mundurowi, lekarze, posłowie, dyrektorzy, naczelnicy, szeregowi urzędnicy, radni, uczniowie, matki, sprzedawcy...”

                               Artykuł pt: „Szło ciężko, ale jest szczęśliwe rozwiązanie” Głos z 04.07.2013


Zadeklarowali? Zadeklarowali. Zadeklarowali!

wtorek, 9 lipca 2013

Hołota się szamota



„My mieszkańcy bloku przy ulicy Norwida 11 nie wyrażamy zgody, by nasz blok był malowany kolorem niebieskim. Kolor ten wywołuje agresję  u mieszkańców.”

Głos z 27czerwca 2013 str nr 5

Widać agresja mieszkańców bloku przy Norwida 11 w Skierniewicach nie jest zbyt groźna, bo się nią nie przejął pies z kulawą nogą. Tak, mam na myśli właśnie to wredne psisko co obsrywa trawniki w całej naszej „Małej ojczyźnie”! A także chodniki i place zabaw dla dzieci. Niereformowalne, tępe, stare psisko, któremu można tysiąc razy powtarzać, a ono i tak wie swoje i niczego już się nie nauczy. Nikt się nie przejął „agresją mieszkańców” - pożal się Boże - poza (ma się rozumieć) dziennikarzami inaugurującymi właśnie kolejny sezon ogórkowy. Oni to teraz będą mieć ujeżdżanie bez trzymanki i ubaw po pachy. Mam nadzieję.

Groźba - moi kochani - musi być realna!
Nie tylko tą, wywołaną kolorem niebieskim „agresją u mieszkańców”, nikt się nie przejął, ale w ogóle jakimkolwiek kolorem. Na przykład czerwonym. Budynek przy Norwida 11 jak do tej pory nie został otoczony szczelnym kordonem zomowców. „Bój to jest nasz ostatni”. Nie słychać odgłosów bitwy, pieśni religijnych i innych dodających otuchy, lub zagrzewających do wytrwałości w walce, jak pod krzyżem przed pałacem namiestnikowskim. „Krwawy skończył się trud.” Nie słychać megafonów wzywających do rozejścia się, rozczłonkowania, zachowania spokoju, rozsądku... Ani nawet karetek pogotowia na sygnale nie słychać (Są jeszcze takie w SKC? Czy biznes ten już całkiem przejęły bojowe wozy strażackie?). „Gdy związek nasz bratni, ogarnął ludzki ród.”
Zarządcy Skierniewickiej Spółdzielni Mieszkaniowej nie wyłączają swoich komórek, nie ukrywają się panicznie na wcześniej zaplanowanych zwolnieniach lekarskich, urlopach, czy emeryturach, jak to mają w zwyczaju w sytuacjach prawdziwego zagrożenia posadek. „Ruszymy z posad bryłę świata”. Nie szykują sobie nawet tradycyjnych dupochronów – bardziej elegancko zwanych absolutoriami, na które rozpoczął się właśnie sezon w skierniewickich przepompowniach grosza publicznego do prywatnych kieszeni. Ot, nadal świętują zwycięstwo jakie darmokratycznie odnieśli na niedawnym „walnym” (odwalili?) , w majestacie obowiązujących przepisów, nad naiwnością frajerów zwanych „członkami spółdzielni”. Członkosiami. „Dziś niczym jutro wszystkim – My”. Co najwyżej właśnie zwiększają swoje pensyjki, z tego tytułu, o tych parę nędznych nadgodzin i dodatków szkodliwych.
Lokalni włodarze z tej okazji wymieniają z nimi, a może też i między sobą, porozumiewawcze uśmieszki politowania, lub uwagi w rodzaju tej zamieszczonej w tytule niniejszego felietonu. I tak jest zawsze, i tak jest ze wszystkim, i tak będzie na wieki! A przynajmniej dopóki groźby mieszkańców ograniczać się będą do agresywnego kiwania dużym palcem w lewym bucie i żałosnego utrwalania drukiem w lokalnej prasie nieprzemyślanych jęków, kwęków i narzekań.

Pocałowali klamkę
Jacy mieszkańcy, tacy też i ich demokratycznie wybrani przedstawiciele. A przynajmniej tak stoi w art. pt: „Pocałowali Klamkę” (Głos z 27.06.2013) autorstwa pana Marcina Niklewicza, opisującym zabawne perypetie trójki rajców miejskich z administratorem pewnej sali, do gminy należącej, który uważa, że ma w tym przybytku wyłączność na narzucanie tematów dyskusji. Może faktycznie ma? Posiada, dostał? Nawet w odniesieniu do właścicieli.
Nie pierwsza to klamka do całowania i chyba nie ostatnia dla radnego Jarosława Chęcielewskiego, wraz z przyjaciółmi.
Gdy się przyzwala byle arogantowi na połajanki i publiczne odsyłacze na poniżające szkolenia (patrz art pt: „Absolutorium dla prezydenta i recenzja rządów Leszka Trębskiego” - Głos z 27.06.2013) , to później nie można się dziwić, że tych szkoleń się doświadcza. Czy to w Zespole Szkół nr 4, czy gdziekolwiek. Pozostaje tylko pocieszyć się, że szkolił sam jego magnificencja dyrektor Sadowski Jarosław osobiście, a nie zostawił tego zaszczytnego obowiązku jakiejś sprzątaczce, czy byle cieciowi; albo... Albo wsadzić chama na taczki z właściwą kulturą jakiej sam nauczył i wywieźć gdzie jego miejsce.

A gdzież jego miejsce?
Tego to chyba pana radnego Chęcielewskiego, wraz z przyjaciółmi, już nauczyło inkryminowane szkolenie? No bo jeśli nie, to trzeba będzie powtórzyć. Na pewno nie w publicznej szkole! Nie na nauczycielskim stolcu przy młodzieży chowaniu, a zwłaszcza stołku dyrektorskim.
Podpowiem dla ułatwienia, że tam jego miejsce, gdzie słowo jego i słowo honoru.
Tymczasem nasi radni pokornie podkulili ogonki i poszli, do pobliskiego kościoła poskarżyć się panu Bogu. Szczęście, że jest ten kościół. Jaki jest, taki jest, ale przynajmniej mamy gdzie się pożalić, przed deszczem i ludzką głupotą schronić, o więcej rozumu pomodlić. Niewiele to pomoże ale przynajmniej nerwy zszargane ukoi. Tylko proszę mnie tu zaraz o herezję jaką straszliwą nie posądzać! Przecież Bóg dawno już temu obiecał, że pomagać będzie tylko tym co sami pomagają. Osobiście, tak sobie, jak i innym. Teraz, a nie za godzinę. Amen.