Skierniewicka Gazeta Podziemna nie uznaje tematów tabu, nie uczestniczy w towarzystwach wzajemnej adoracji, nie uznaje zobowiązań wobec żadnych koterii i lobby. SKCGP za cel stawia sobie pracę organiczną w interesie dobra wspólnego w skali lokalnej. Gazeta opiera się na uczciwości, bezinteresowności i dążeniu do prawdy siłami obywateli zwanych dziennikarzami społecznymi. Dziennikarzem takim może zostać każdy, kto potrafi napisać rzeczowy, zwięzły artykuł na poziomie przedwojennego maturzysty. Artykuł wystarczy wysłać e-mailem na adres redakcji: skcgp małpa op.pl Tekst musi być oryginalny i podpisany co najmniej nickiem, lub adresem e-mail. Redakcja nie ingeruje w teksty, nie koryguje błędów ortograficznych, nie uznaje zaświadczeń o dysleksji ani dysortografii. Warunek publikacji jest jeden. Piszemy o konkretnych sprawach lokalnych. Inaczej mówiąc nie interesują nas dywagacje ogólnoludzkie, ogólnoświatowe, ani nawet krajowe.

piątek, 27 września 2013

Dlaczego w skierniewickich przedszkolach nie uczą chińskiego?



„Od września rodzice płacą za pobyt malucha w przedszkolach złotówkę za każdą dodatkową godzinę (powyżej pierwszych pięciu godzin bezpłatnych)”

„Mamy pięć ofert z języka angielskiego oraz po jednej z rytmiki i szachów – mówi Teresa Swaczyna, dyrektor jedynki – W ubiegłym roku rada wybierała oferty, ale to dyrekcja podpisywała umowy. Teraz nie możemy tego robić. Rada rodziców też nie, bo nie ma osobowości prawnej. Jak z tego wybrniemy?”

„Dobrej myśli jest Krystyna Dziąg z czwórki – Zajęcia dodatkowe to decyzja rodziców, jeśli będzie to zgrana grupa ludzi to na pewno się porozumie – mówi – My w każdej grupie [...] realizujemy własne programy, a jedna z nauczycielek mająca wysokie kompetencje w nauczaniu języka niemieckiego, uczy maluchy tego języka nieodpłatnie”

„'Żałuję natomiast, że żadne z przedszkoli nie ma w ofercie języka chińskiego. W tym przypadku pieniędzy bym nie pożałowała'” 

ITS z 13.09.2013 artykuł Agnieszki Kubik pt: „Czego Jaś się nauczy... za złotówkę”





Nareszcie udało mi się trafić w skierniewickiej prasie na ciekawy artykuł dotyczący sytuacji w przedszkolach. Mam na myśli tekst pani Agnieszki Kubik w ITS-ie z 13.09.2013 pod tytułem: „Czego Jaś się nauczy... za złotówkę”. Tytuł ten co prawda, brzmi dość pokrętnie; problem też jest niezbyt zrozumiale wyłożony, ale to i tak postęp. Do tej pory w lokalnych gazetach nadziewałem się na jakieś bzdety o sukcesach w zbieraniu kapsli, nakrętek i innych śmieci, lub temu podobnych osiągnięciach. Ewentualnie o wizytacjach przedszkoli przez policjantów i lokalnych kacyków pragnących podbotoksować trochę swój publiczny wizerunek publikacją fotografi na tle kwintesencji młodości, dziecięcej szczerości i zaufania. Jakby większych problemów w przedszkolach nie było. A że były i nadal są, tylko się wstydliwie ukryły, możemy wydedukować dzięki niedawno wprowadzonej w życie bzdurnej poprawce, durnej ustawy o oświacie.
Nie ma więc tego złego...

Tajemnica dodatkowości „zajęć dodatkowych”

środa, 18 września 2013

Skierniewickie Święto Krzaków 2013



Zbliża się pierwsza rocznica istnienia Skierniewickiej Gazety Podziemnej. Bezpośrednim impulsem do jej stworzenia było rozczarowanie organizacyjną niekompetencją, marnotrawstwem szans, brakiem wyobraźni i pogłębiającą się pazernością władz miasta w ogóle, a w szczególności kondensacja wymienionych cech w czasie Skierniewickiego Święta Kwiatów, Owoców i Warzyw 2012. Skromny to jubileusz i gorzki, albowiem wszystkie zarzuty podnoszone przez SKCGP dotyczące błędów w organizacji tego święta w ubiegłym roku można dziś powtórzyć. Ergo – tutejsi Polacy nie uczą się nawet na własnych błędach. Niektóre z negatywnych skutków tych błędów, które przewidywałem, stały się już rzeczywistością, reszta nie może się doczekać, by się sprawdzić.

Święto marnieje – Borynowy kur już nie zapieje
W roku 2013 na skierniewickim „Święcie Kwiatów” zabrakło niepozornego pana od lat handlującego tradycyjnymi, glinianymi gwizdawkami w kształcie kogucików, o wzorach pamiętających jeszcze czasy, kiedy to W. S. Reymont pisał „Chłopów”. Było coś magicznego w fakcie, że mimo upływu stuleci, na skierniewickim jarmarku wciąż udawało się sprawić dziecku zabawkę identyczną z tymi, jakimi radowali się  jego prapradziadowie, kiedy byli w tym samym wieku. W zeszłym roku w felietonie pt: „Skierniewicki Jarmark” pisałem o ponurych przygodach wytwórcy kogucików z ratuszową pazernością. W tym roku opłaty za możliwość ustawienia straganu znów wzrosły. Widać pan od glinianych gwizdawek już tego nie wytrzymał i dał sobie spokój ze Skierniewicami i ich tradycją. Tym samym zadając kłam popularnemu wśród lokalnych włodarzy powiedzonku autorstwa Józefa Stalina iż „nie ma ludzi niezastąpionych”. Ludowego producenta glinianych kogucików nikt nie zastąpił. Być może gdyby ów spadkobierca całej dynastii wytwórców glinianych gwizdawek dla dzieci, załatwił sobie europejski certyfikat na kogucika w łowickie, czy tam lipieckie pasiaki malowanego, jako produkt regionalnej kultury i zlecił biurokratom z urzędu pracy napisanie unijnego biznesplanu, dumnie zwanego „projektem”, uprawniającego do otrzymania dofinansowania do swojej „misji”, to by przetrwał, a nawet otrzymał od samego prezydenta amnestię od opłat targowych, ale niestety on okazał się za mało postępowy, zbyt tradycyjny. Podobnie jak właścicielka znanej galerii obrazów naprzeciwko ratusza, przez prezydenta Trębskiego i jego zastępczynię Jabłońską zlikwidowanej w zeszłym roku.
A propos czy smakowała wam w tym roku najnowsza odmiana „skierlotki” zwana „jabłonnikiem z miętką”? Na mój gust nieco przesłodzona była, ale poza tym paluszki lizusować!

Baca już nie wraca
W tym roku udało mi się po raz ostatni spotkać autentycznego górala z Podhala, sprzedającego certyfikowane oscypki z owczego mleka. Pożalił się biedaczyna, że w porównaniu z zeszłym rokiem opłaty straganowe wzrosły w Skierniewicach dwukrotnie i że w tym roku po raz pierwszy nie udało mu się zarobić nawet na wydatki. Miał on wielki żal do Skierniewiczan o to, że o podwyżce stawek placowego powiedzieli mu dopiero na miejscu, kiedy już poniósł koszty przyjazdu i zakwaterowania. W internecie ostrzeżenia żadnego nie było, a do telefonicznego udzielania informacji nikt w ratuszu nie miał upoważnienia. Nawet rzecznik prasowy. Wyprzedawał się więc góral z ostatnich „łoscypków” tylko po to, żeby zminimalizować straty i mieć na bilet powrotny. To przykre kiedy organizatorzy stosują nieuczciwe pułapki ofsajdowe wobec ludzi tworzących pozytywną atmosferę ich święta. Kiedy władze prowadzą gospodarkę rabunkową - niszczącą delikatną sieć infrastruktury organizacyjnej budowaną i wypraktykowaną przez dziesięciolecia - tracą dobre imię i wiarygodność. Kiedy nie mają ani tego ani tego wydaje się im, że nic nie tracą.
W przyszłym roku Skierniewice już nie zobaczą prawdziwego bacy z Podhala. Może zastąpi go jakaś miejscowa „przedsiębiorcza baba z twarogiem” co się jej jeszcze chce pod Biedronką, albo Tesco bawić w chowanego ze strażą miejską? Tak czy siak, za rok nie będziemy mogli poznawać (przypomnieć sobie) smaku oryginalnych oscypków i odkrywać różnic z tymi podrabianymi z mleka UHT z przeterminowanego kartonika. Dla niektórych to niewielka strata.
Aż dziw, że się potem Skierniewiczanie dziwują, iż wszystkie sery w mieście smakują korniszonem, wszystkie wędliny parówką, wszystkie parówki kiełbasą wyborczą, a dziczyzny z „jelenia” można skosztować wyłącznie  na rykowisku w okolicy cmentarza przy kościele świętego Stanisława.

Na rany Jezusa z laserem w serduszku.
Najbardziej jednak boli to, że z uczestnictwa w imprezie całkowicie wycofali się prawdziwi artyści wystawiający malarstwo sztalugowe, szkicujący na żywo portreciści, uliczni grajkowie, a nawet wytwórcy szkła artystycznego. Ostało się zaledwie paru producentów ceramiki użytkowej i drewnianego sprzętu AGD, ale ich oferta zmalała co najmniej dwukrotnie w porównaniu z rokiem ubiegłym. Wtedy pisałem, że niebezpiecznym trendem w ewolucji ( „rozwoju”- niezbyt tu pasuje) Skierniewickiego Jarmarku jest zmniejszająca się z roku na rok liczba wystawiających swoje prace, oryginalnych artystów i twórców rękodzieła. W tym roku nie było ich prawie w ogóle. Naliczyłem wszystkiego może z 5 stanowisk. Szkoda, bo bez nich niemożliwe jest zbudowanie atmosfery barwnej różnorodności i tak pożądanego bogactwa dóbr wszelakich... Migający światełkami lunapark ich nie zastąpi. Zresztą i w lunaparkach nie działo się najlepiej. Jeden o mało się nie zawalił, dzieciom prosto na głowę. Ciekawe czy gazety lokalne coś więcej o tym napiszą? 
Jedynym straganem, który oparł się kryzysowi w gospodarce i niekorzystnym trendom związanym z podwyżkami placowego był biznes pewnego rumuńskiego cygana, który sprzedawał seryjnej produkcji lanszafty o tęczowej  kolorystyce zatytułowane: „Jelenie na rykowisku” i „Rykowisko bez jelenia”, oraz ikony w stylu „Jezus Maria z laserem w serduszku”, „Matka Boska Częstochowska z lampkami”, albo „Uśmiechnięty JP2 na łąckiej łączce pod sosenką”, ale i do niego przyjdzie w końcu bieda, bo już większego kiczu nie sprzeda.

Gameboy dla radnego
Chyba, żeby nasz genialny prezydent znów coś wymyślił, z czymś wyskoczył? Ale ten to raczej ma skłonność do kiczu kupowania... Oczywiście za nasze, podatników pieniądze. Żeby nie być gołosłownym i nie czepiać się wiąż tego samego „projektu rewitalizacji parku” już przysłowiowego, ostatnio na przykład prezydent zakupił tak zwane „tablety dla radnego” jako wyraz wdzięczności wobec komunalnych parlamentariuszy, którzy uchwalili mu w tym roku absolutorium. Ci co głosowali przeciw absolutorium – honorowo, trzeba przyznać - ogłosili, że dowodu wdzięczności nie przyjmują. Sobie podobno zakupił nasz prezydent świecące rogi i czarodziejską różdżkę błyskającą światłowodowym blaskiem. Przydadzą się w nadchodzącej kampanii wyborczej do samorządu. Żeby tylko ich baterie wytrzymały.
Co z tego, że użyteczność zakupionych przez prezydenta tableto-gadżetów jak i ich wartość są na poziomie gameboy'a? Ważne żeby migotało dużo kolorowych światełek i wypiskiwały się skoczne melodyjki. To na prawdę genialny prezent dla rajców zagubionych w tonach papieru, znużonych ciągłą troską o grosz publiczny  - w sam raz na niekończące się miejskiej rady posiedzenia.


piątek, 13 września 2013

Zatrudnimy praktykanta-wolontariusza

Skierniewicka Gazeta Podziemna wyszkoli dziennikarza - Zatrudni praktykanta-wolontariusza


Chcesz coś zmienić na lepsze w swoim otoczeniu? Pragniesz nauczyć się rzadkiego i cenionego na rynku rzemiosła? Nie wiesz jak stać się osobą znaną i rozpoznawalną nawet przez najbardziej wpływowych ludzi w twoim mieście? Już dziś wyślij do nas swoje CV na adres: skcgp@op.pl, dołączy do niego list motywacyjny i trzy próbki swojego talentu literackiego. 

piątek, 6 września 2013

Galerią w tyłek skierniewickiego ratusza



„Formalnie wnioskodawcą, by na tyłach ratusza stworzyć galerię handlową jest prezydent miasta, Informację potwierdza Mariusz Dziuda, przewodniczący rady miasta”

artykuł Anny Wójcik Brzezińskiej pt: „Prezydent blokuje inwestycję na prywatnych gruntach?” Głos z 29.08.2013

Skoro jest prezydent wnioskodawca to musi istnieć wniosek (?). Żaden wniosek prezydenta nie może być tajemniczy. Niespodzianki to można urządzać dla żony lub kochanki. Kuse majtki jej kupować, perfumy lub inne lubrykanty. W sprawach publicznych standardem jest transparentność. Jak pojawiają się tajemnice za naszymi, wyborców plecami, znaczy że prezydent coś kombinuje brzydkiego. W najlepszym razie z publicznymi pieniędzmi, a to nieładnie. Należy wniosek prezydencki obowiązkowo opublikować, ponieważ dotyczy on gmerania przy zagospodarowaniu terenu, a nie majtek; którego to my obywatele jesteśmy właścicielami, a nie kochanka.

wtorek, 3 września 2013

Dlaczego Jażdżyk musi, a Fernandez odwrotnie?



„Z plakatów na słupach informacyjnych w mieście spogląda pogodna twarz Skierniewiczanina o kubańskiej urodzie”

                artykuł pt: „Tajemnicze szkolenie z reklamy” Głos z 29.08.2013 autorstwa pani Joanny Młynarczyk

Nie tak dawno temu w felietonie pt: „Dlaczego Jażdżyk musi za to płacić?” pisałem o bulwersującej i budzącej mój niesmak kompromitacji „Głosu Skierniewic i Okolicy” jako gazety poważnej, wiarygodnej dla czytelników i bezstronnej. Bowiem okazało się, że najlepszy artykuł w numerze z 18 lipca 2013.r, do tego na najważniejszy dla kieszeni obywateli Skierniewic temat - nie w danym tygodniu, a w całym nadchodzącym dziesięcioleciu - mógł się ukazać w niej dopiero jako płatne ogłoszenie.
            Czyli, że za sensacyjny news powiadamiający lokalną społeczność, jak jest okradana z dziesiątków, a będzie z setek milionów złotych - redakcja policzyła sobie od radnego Jażdżyka opłatę jak za prywatny anons.
            Dziś zbulwersowała mnie inna wpadka Głosu, będąca jakby przeciwieństwem tamtej. A właściwie jego wpadki dwie. Chodzi mi o artykuł pt: „Tajemnicze szkolenie z reklamy” autorstwa pani Joanny Młynarczyk  (Głos z 29.08.2013) i ten drugi nad nim o prywatce w Mirbudzie.
            Ten pierwszy właściwie nie wiadomo o czym jest. Pani Młynarczyk wielce się natrudziła żeby zapisać pół strony i nic nie napisać, poza tym że facet jest przystojnym Kubańczykiem pół krwi, lubi uczyć ojca robić dzieci i pod kryptonimem „wydarzenie X”organizuje tajemnicze schadzki dla młodych, pięknych i dobrze sytuowanych biznesmenów. Z początku sądziłem, że mamy do czynienia z płatnym ogłoszeniem będącym fragmentem jakiejś wielce infantylnej kampanii reklamowej, „wydarzenia” niewiele znaczącego dla dobrobytu mieszkańców. Takiego w stylu: „Healer Martin Aping znów w Skierniewicach!”.  Cóż - klient bawi się za własne pieniądze - redakcja nie ponosi odpowiedzialności... Ku mojemu zdziwieniu nie znalazłem jednak nigdzie notki, iż jest to ogłoszenie płatne! Czyli jednak ponosi... Zapomnieli dopisać? Czy może redakcja „Głosu” w swej naiwności uznała piarowskie feromony (made in Cuba), rozlepiane na płotach i słupach ogłoszeniowych przez niejakiego Marcina Fernandeza, za newsa godnego zainteresowania czytelników?
            Nie wiem czy mam gratulować redakcji „Głosu” i życzyć jej dalszych sukcesów na drodze budowania zaufania i więzi ze stałymi czytelnikami, czy może tylko współczuć psot niechlujnego chochlika drukarskiego?

Przy okazji - jak już jesteśmy...
Stali czytelnicy Skierniewickiej Gazety Podziemnej z pewnością zauważyli, że jak już odnoszę się do informacji sprzedawanych Skierniewiczanom przez „Głos” to zazwyczaj „czepiam się” artykułów autorstwa pani Anny Wójcik-Brzezińskiej. Cóż, nie zaprzeczam, ma dziewczyna pecha. Na swą obronę mogę podać jedynie fakt, że w „Głosie” tylko ta dziennikarka zajmuje się dostarczaniem wartościowych informacji, oczywiście poza anonimowym gościem, który redaguje dział ogłoszeń. Póki jest czego się czepiać, będę się czepiał, zwłaszcza jeśli informacje będzie podawała chaotycznie i w postaci niepełnej. A nawet jak już nie będzie się czego czepiać, zawsze coś w Głosie znajdę. Albowiem banałów, sloganów i nudnej kryptoreklamy, czyli tak zwanego objętościowego wypełniacza, który produkują pozostali autorzy „Głosu”, nigdy nie zabraknie. Ale wówczas gazeta najpewniej zbankrutuje, nawet jeśli będą ją rozdawać za darmo a sponsor-wydawca wreszcie upłynni te sześć mieszkań po okazyjnej cenie na raty bez pośredników i żyrantów, uwalniając cenne miejsce na łamach Głosu od antyreklamy.
            Uważny czytelnik chyba już zauważył, że dziś czepiamy się wypełniacza. Ale nie byle jakiego, tylko takiego co udaje substancję wartościową, czyli czynną. 

Czym różni się Głos od biuletynu wewnętrznego Mirbudu?
Czasami wypełniacz jest niezbędny. Choćby w przypadku większości leków, lub na przykład elektronicznych papierosów, na których temat, akurat w inkryminowanym numerze Głosu, całkiem zgrabnie rozpisała się pani Anna Wójcik-Brzezińska właśnie. Ciekawostką jest że paliwo, którym tankuje się elektroniczne cybuchy, zawiera jedynie od 1- 2,5% nikotyny. Resztę stanowi kombinacja glikolu i glicerolu. Wypełniaczy też trujących, ale mniej niż substancja czynna. Większe stężenie nikotyny groziłoby śmiercią użytkownikom e-papierosów. I to nie za ileś tam lat na raka przełyku, płuc czy języka; ale natychmiastową z powodu chemicznego poparzenia lub zatrucia, co naraziłoby producenta na ryzyko ponoszenia kosztów leczenia snobów.
            Z publiczną gazetą jest odwrotnie, zabija ją nadmiar wypełniacza, a nie tak zwanej substancji czynnej. No chyba że gazeta ma bogatego sponsora – w przypadku Głosu, Mirbud S.A. -  który nie dostrzega związku pomiędzy satysfakcją czytelników, a wynikiem finansowym pisma. Albo wcale mu na tym nie zależy?
            Weźmy na przykład wypełniacz zatytułowany „Budowlańcy będą świętować” autorstwa „bea” zamieszczony na tej samej stronie co wyżej wspomniany „tajemniczy news X”. Adresowany jest on jedynie do gości zaproszonych na prywatkę do Mirbudu. Fajnie, że jakaś prywatna imprezka będzie... Pewnie prywatek z okazji Święta Budowlańca odbędzie się wiele na terenie Skierniewic. Z powodu Święta Wódowlańca zapewne będzie ich jeszcze więcej...  I co z tego? Czy Głos o tym wszystkim będzie się rozpisywał? Tak. Czy w następnym numerze zamieści fotoreportaże na całą rozkładówkę? Oczywiście. Czy zrobi go Anna Wójcik-Brzezińska? Nie – Joanna Młynarczyk, albo „bea”. Czy będzie publikował banalne programy wszystkich prywatek? Tylko tej w Mirbudzie. Czy potrafi to zrobić bez budzenia zazdrości, niesmaku, lub żądania zwrotu 2,30 złotego przez niezaproszonych czytelników? He, he, he... W jakim celu ukazują się te prywatne materiały w publicznej gazecie, kiedy tyle wokół ważniejszych i ciekawszych spraw? Czy nie lepiej, żeby te nudy drukowano tam gdzie ich miejsce - w biuletynie wewnętrznym firmy Mirbud? No chyba, że „Głos” jest jego wewnętrznym biuletynem i na tym polega news?

A no to w takim razie rozumiem dlaczego Jażdżyk musi płacić, a Fernandnez niekoniecznie.