Zbliża się pierwsza rocznica istnienia Skierniewickiej
Gazety Podziemnej. Bezpośrednim impulsem do jej stworzenia było rozczarowanie
organizacyjną niekompetencją, marnotrawstwem szans, brakiem wyobraźni i
pogłębiającą się pazernością władz miasta w ogóle, a w szczególności
kondensacja wymienionych cech w czasie Skierniewickiego Święta Kwiatów, Owoców
i Warzyw 2012. Skromny to jubileusz i gorzki, albowiem wszystkie zarzuty
podnoszone przez SKCGP dotyczące błędów w organizacji tego święta w ubiegłym
roku można dziś powtórzyć. Ergo – tutejsi Polacy nie uczą się nawet na własnych
błędach. Niektóre z negatywnych skutków tych błędów, które przewidywałem, stały
się już rzeczywistością, reszta nie może się doczekać, by się sprawdzić.
Święto marnieje – Borynowy
kur już nie zapieje
W roku 2013 na skierniewickim „Święcie Kwiatów” zabrakło
niepozornego pana od lat handlującego tradycyjnymi, glinianymi gwizdawkami w
kształcie kogucików, o wzorach pamiętających jeszcze czasy, kiedy to W. S.
Reymont pisał „Chłopów”. Było coś magicznego w fakcie, że mimo upływu stuleci,
na skierniewickim jarmarku wciąż udawało się sprawić dziecku zabawkę identyczną
z tymi, jakimi radowali się jego
prapradziadowie, kiedy byli w tym samym wieku. W zeszłym roku w felietonie pt: „Skierniewicki
Jarmark” pisałem o ponurych przygodach wytwórcy kogucików z ratuszową
pazernością. W tym roku opłaty za możliwość ustawienia straganu znów wzrosły.
Widać pan od glinianych gwizdawek już tego nie wytrzymał i dał sobie spokój ze
Skierniewicami i ich tradycją. Tym samym zadając kłam popularnemu wśród
lokalnych włodarzy powiedzonku autorstwa Józefa Stalina iż „nie ma ludzi
niezastąpionych”. Ludowego producenta glinianych kogucików nikt nie zastąpił.
Być może gdyby ów spadkobierca całej dynastii wytwórców glinianych gwizdawek
dla dzieci, załatwił sobie europejski certyfikat na kogucika w łowickie, czy
tam lipieckie pasiaki malowanego, jako produkt regionalnej kultury i zlecił
biurokratom z urzędu pracy napisanie unijnego biznesplanu, dumnie zwanego
„projektem”, uprawniającego do otrzymania dofinansowania do swojej „misji”, to
by przetrwał, a nawet otrzymał od samego prezydenta amnestię od opłat
targowych, ale niestety on okazał się za mało postępowy, zbyt tradycyjny.
Podobnie jak właścicielka znanej galerii obrazów naprzeciwko ratusza, przez
prezydenta Trębskiego i jego zastępczynię Jabłońską zlikwidowanej w zeszłym
roku.
A propos czy smakowała wam w tym roku najnowsza odmiana
„skierlotki” zwana „jabłonnikiem z miętką”? Na mój gust nieco przesłodzona
była, ale poza tym paluszki lizusować!
Baca już nie wraca
W tym roku udało mi się po raz ostatni spotkać autentycznego
górala z Podhala, sprzedającego certyfikowane oscypki z owczego mleka. Pożalił
się biedaczyna, że w porównaniu z zeszłym rokiem opłaty straganowe wzrosły w
Skierniewicach dwukrotnie i że w tym roku po raz pierwszy nie udało mu się
zarobić nawet na wydatki. Miał on wielki żal do Skierniewiczan o to, że o
podwyżce stawek placowego powiedzieli mu dopiero na miejscu, kiedy już poniósł
koszty przyjazdu i zakwaterowania. W internecie ostrzeżenia żadnego nie było, a
do telefonicznego udzielania informacji nikt w ratuszu nie miał upoważnienia.
Nawet rzecznik prasowy. Wyprzedawał się więc góral z ostatnich „łoscypków”
tylko po to, żeby zminimalizować straty i mieć na bilet powrotny. To przykre
kiedy organizatorzy stosują nieuczciwe pułapki ofsajdowe wobec ludzi tworzących
pozytywną atmosferę ich święta. Kiedy władze prowadzą gospodarkę rabunkową -
niszczącą delikatną sieć infrastruktury organizacyjnej budowaną i
wypraktykowaną przez dziesięciolecia - tracą dobre imię i wiarygodność. Kiedy
nie mają ani tego ani tego wydaje się im, że nic nie tracą.
W przyszłym roku Skierniewice już nie zobaczą prawdziwego bacy
z Podhala. Może zastąpi go jakaś miejscowa „przedsiębiorcza baba z twarogiem”
co się jej jeszcze chce pod Biedronką, albo Tesco bawić w chowanego ze strażą
miejską? Tak czy siak, za rok nie będziemy mogli poznawać (przypomnieć sobie)
smaku oryginalnych oscypków i odkrywać różnic z tymi podrabianymi z mleka UHT z
przeterminowanego kartonika. Dla niektórych to niewielka strata.
Aż dziw, że się potem Skierniewiczanie dziwują, iż wszystkie
sery w mieście smakują korniszonem, wszystkie wędliny parówką, wszystkie
parówki kiełbasą wyborczą, a dziczyzny z „jelenia” można skosztować
wyłącznie na rykowisku w okolicy
cmentarza przy kościele świętego Stanisława.
Na rany Jezusa z laserem w
serduszku.
Najbardziej jednak boli to, że z uczestnictwa w imprezie
całkowicie wycofali się prawdziwi artyści wystawiający malarstwo sztalugowe,
szkicujący na żywo portreciści, uliczni grajkowie, a nawet wytwórcy szkła
artystycznego. Ostało się zaledwie paru producentów ceramiki użytkowej i
drewnianego sprzętu AGD, ale ich oferta zmalała co najmniej dwukrotnie w
porównaniu z rokiem ubiegłym. Wtedy pisałem, że niebezpiecznym trendem w
ewolucji ( „rozwoju”- niezbyt tu pasuje) Skierniewickiego
Jarmarku jest zmniejszająca się z roku na rok liczba wystawiających swoje
prace, oryginalnych artystów i twórców rękodzieła. W tym roku nie było ich
prawie w ogóle. Naliczyłem wszystkiego może z 5 stanowisk. Szkoda, bo bez nich
niemożliwe jest zbudowanie atmosfery barwnej różnorodności i tak pożądanego
bogactwa dóbr wszelakich... Migający światełkami lunapark ich nie zastąpi.
Zresztą i w lunaparkach nie działo się najlepiej. Jeden o mało się nie zawalił,
dzieciom prosto na głowę. Ciekawe czy gazety lokalne coś więcej o tym
napiszą?
Jedynym straganem, który oparł się kryzysowi w gospodarce i
niekorzystnym trendom związanym z podwyżkami placowego był biznes pewnego
rumuńskiego cygana, który sprzedawał seryjnej produkcji lanszafty o
tęczowej kolorystyce zatytułowane:
„Jelenie na rykowisku” i „Rykowisko bez jelenia”, oraz ikony w stylu „Jezus
Maria z laserem w serduszku”, „Matka Boska Częstochowska z lampkami”, albo
„Uśmiechnięty JP2 na łąckiej łączce pod sosenką”, ale i do niego przyjdzie w
końcu bieda, bo już większego kiczu nie sprzeda.
Gameboy dla radnego
Chyba, żeby nasz genialny prezydent znów coś wymyślił, z
czymś wyskoczył? Ale ten to raczej ma skłonność do kiczu kupowania...
Oczywiście za nasze, podatników pieniądze. Żeby nie być gołosłownym i nie
czepiać się wiąż tego samego „projektu rewitalizacji parku” już przysłowiowego,
ostatnio na przykład prezydent zakupił tak zwane „tablety dla radnego” jako
wyraz wdzięczności wobec komunalnych parlamentariuszy, którzy uchwalili mu w
tym roku absolutorium. Ci co głosowali przeciw absolutorium – honorowo, trzeba
przyznać - ogłosili, że dowodu wdzięczności nie przyjmują. Sobie podobno
zakupił nasz prezydent świecące rogi i czarodziejską różdżkę błyskającą
światłowodowym blaskiem. Przydadzą się w nadchodzącej kampanii wyborczej do
samorządu. Żeby tylko ich baterie wytrzymały.
Co z tego, że użyteczność zakupionych przez prezydenta
tableto-gadżetów jak i ich wartość są na poziomie gameboy'a? Ważne żeby
migotało dużo kolorowych światełek i wypiskiwały się skoczne melodyjki. To na
prawdę genialny prezent dla rajców zagubionych w tonach papieru, znużonych ciągłą
troską o grosz publiczny - w sam raz na
niekończące się miejskiej rady posiedzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz