Skierniewicka Gazeta Podziemna nie uznaje tematów tabu, nie uczestniczy w towarzystwach wzajemnej adoracji, nie uznaje zobowiązań wobec żadnych koterii i lobby. SKCGP za cel stawia sobie pracę organiczną w interesie dobra wspólnego w skali lokalnej. Gazeta opiera się na uczciwości, bezinteresowności i dążeniu do prawdy siłami obywateli zwanych dziennikarzami społecznymi. Dziennikarzem takim może zostać każdy, kto potrafi napisać rzeczowy, zwięzły artykuł na poziomie przedwojennego maturzysty. Artykuł wystarczy wysłać e-mailem na adres redakcji: skcgp małpa op.pl Tekst musi być oryginalny i podpisany co najmniej nickiem, lub adresem e-mail. Redakcja nie ingeruje w teksty, nie koryguje błędów ortograficznych, nie uznaje zaświadczeń o dysleksji ani dysortografii. Warunek publikacji jest jeden. Piszemy o konkretnych sprawach lokalnych. Inaczej mówiąc nie interesują nas dywagacje ogólnoludzkie, ogólnoświatowe, ani nawet krajowe.

piątek, 18 października 2013

Szumi las – Czyli uczyła Marcina Krystyna



„Rozpętano w mediach kampanię, pod nazwą „Ratujmy maluchy”. Przed czym? Przed szybszym rozwojem inteligencji dziecka? Hasło, że dzieciom chce się skrócić szczęśliwe dzieciństwo jest tyleż głośne, co nie uzasadnione. W świadomości społecznej funkcjonuje stereotyp, że dzieciństwo to szczęśliwy czas, z powodu braku obowiązków i wymagań. W takim rozumieniu szkoła, która nakłada na dzieci obowiązki, staje się przykrą koniecznością.”

Felieton pani Alicji Cyrańskiej z 14.10.2013 pt: „Sześciolatki do szkoły”  - source.skierniewickie.pl

„Rozpętano w mediach kampanię pod nazwą „Ratujmy maluchy” – szumi skierniewicka radna Alicja Cyrańska w  felietonie pod tytułem: „Sześciolatki do szkoły”. Domyślam się, że trochę bez zastanowienia szumi... Pewnie dała się porwać powiewom autorytetu minister edukacji Krystyny Szumilas? Niestety zapomniała, że im dalej w las tym więcej szumi drzew.


Kogo tak naprawdę pani Alicja oskarża?

A no rodziców. Bo to właśnie rodzice dali wyraz nieufności wobec systemu i troski o najgłębiej pojęte dobro własnych dzieci.

Logicznie rzecz analizując, ich protest o niczym innym świadczyć nie może poza tym, że naprawdę zależy im na szczęściu i prawidłowym rozwoju własnych potomków. W końcu to ich dzieci, ich miłość, ich praca, ich ryzyko i wyrzeczenia. Jak się coś nie uda oni stracą najwięcej. Nie stać ich więc na przeżywanie na własnej skórze co cztery lata klimakterium kolejnej oszołomionej nadmiarem władzy matrony. Więc czapki z głów oszołomy!!!Naprawdę nie można się dziwić ich protestom! Zwłaszcza kiedy przypomnimy sobie z całkiem niedawnej historii wygłupy poprzedniczek obecnie urzędolącej ministerki. To już chyba jakaś przeklęta tradycja? Najbardziej wryła mi się w pamięć idiotka (niestety nie pamiętam już jej nazwiska), która  na każdym skrzyżowaniu w Polsce poustawiała kosmitów w pozłacanych kombinezonach przeciwatomowych z pomarańczową lamówką i pastorałem z napisem STOP. Było to zrobione chyba z ołowiu, ważyło tonę i kosztowało nasz budżet miliony. A mikołajów poprzebieranych w te cuda, kosztowało masę wstydu. Było – przeminęło, jak przeminie durna moda na uplastycznianie synaps u cudzych dzieci pod groźbą gestapo i sądów rodzinnych. Po prostu zabraknie na to forsy. No chyba że nie zabraknie i wtedy spotkamy się wszyscy pod prysznicem w jakimś unowocześnionym KL Auschwitz.
            Ograniczone zaufanie w odniesieniu do wszelkich przejawów tego typu agresji wobec dzieci i ich rodzin jest cechą pozytywną i wymaga szacunku, a nie prymitywnych oskarżeń. Od tego w końcu zależy przyszłość narodu! Oskarżenie uczestników kampanii „Ratujmy maluchy” o zamiar ograniczania rozwoju inteligencji własnych dzieci jest po prostu podłym świństwem!

Gąbczastość mózgu to choroba szalonych krów.

'Dlaczego wcześniejsze rozpoczęcie nauki przekłada się na szybszy rozwój dziecka? Odpowiedź na to pytanie przyniosły doniesienia naukowe ostatnich lat, dotyczące funkcjonowania mózgu. Odkryto szczególną cechę mózgu, którą nazwano plastycznością. Dowiedziono, że mózg zmienia się pod wpływem bodźców zewnętrznych. Uczenie się, rozwiązywanie problemów, innymi słowy „wysilanie szarych komórek” powoduje, że powstają połączenia nerwowe między komórkami w mózgu tzw. synapsy'.
Felieton pani Alicji Cyrańskiej z 14.10.2013 pt: „Sześciolatki do szkoły”  - source.skierniewickie.pl

O tym że umysł dziecka, zwłaszcza niemowlęcia jest bardzo plastyczny i chłonny, ludzkość wiedziała od zawsze. Pisali o tym starożytni i ojcowie kościoła. Mi na przykład powiedziała o tym babcia. Mądra to była kobieta, choć bez doktoratu. Zawsze powtarzała, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość się zbłaźni.
            Na plastyczności umysłu oparte były zapomniane już dziś starożytne mnemotechniki. Dzięki takim nowoczesnym podstawom programowym nauczania Homer, i jemu podobni, potrafił bezbłędnie recytować godzinami z pamięci tomiszcza składające się z milionów znaków. Dziś powiedzielibyśmy bitów informacji. Idę o zakład, że pani ministrowa Szumilas nie ma o tym zielonego pojęcia, pewnie nawet nie potrafi wydukać inwokacji do Pana Tadeusza i oczywiście nigdy nie zastanowiła się nad różnicą pomiędzy plastycznością a gąbczastością mózgu.
Co prawda w starożytności nie wiedziano za wiele o połączeniach nerwowych (i że się nazywają synapsy), ale wcale im to nie przeszkadzało rozwijać tych synaps lepiej niż nasz system przymusowego szkolnictwa. Jak patrzę na niektórych dzisiejszych magistrów, zwłaszcza tych z doktoratami, to nie potrzebuję lepszego powodu by krzyknąć: Na Boga ratujmy nasze maluchy!

Na wolnym rynku jest miejsce nawet dla Szumilasów

Oczywiście nie mam nic przeciwko, żeby pani Szumilas otworzyła własną szkołę, za własne pieniądze i zaoferowała rodzicom szeroki wachlarz dobrowolnych usług swojego pomysłu. Pani minister jednak woli zarabiać na podżeganiu i uprawianiu przemocy na polskiej rodzinie i to na koszt podatników. Oczywiście głosi przy tym, że jest to dziejowa konieczność (skąd my to znamy?)  gdyż w ten sposób wdrażane są wzory zachodnie, cywilizacyjnie przybliżające nas, podciągające do europejskich standardów itp.
G... prawda! Sześciolatki zachodnioeuropejskie rzeczywiście chodzą do szkoły. Nawet pięciolatki chodzą, ale po pierwsze, nie pod policyjnym przymusem, tylko dobrowolnie. Może dlatego, że nikt nie każe im dźwigać w drodze do szkoły ciężkich tornistrów wypchanych dziesięcioma kilogramami makulatury?! - to po drugie. Po trzecie dostają pieniądze na zatrudnienie sobie guwernantki z Polski lub Bułgarii, która będzie je do tej szkoły przyprowadzać, odprowadzać i dodatkowo zajmować się nimi do czasu powrotu rodziców z pracy. Przy okazji posprząta i zrobi pranie. Po czwarte nie dostają codziennie do jedzenia zupy o smaku ogórkowej i odparzanych dziwniaków. Po piąte, jak dziecko złapie tam salmonellozę to nikt nie przymusza lekarzy, żeby na papierze wypisywali bzdury o jakiejś grypie żołądkowej, tylko dezynfekuje stołówkę. Po szóste, nikt tam szkolnych boisk i placów zabaw dla dzieci nie obsrywa psami i kotami od dobrych trzydziestu lat. Anglicy dawno już rozwiązali ten wstydliwy problem. Po siódme, rodzic ma zawsze rację.

Nie marnować książek!

Na początku roku szkolnego uczniowie w Wielkiej Brytanii potrzebne im książki wypożyczają po prostu ze szkolnej biblioteki i to w dwóch kompletach. Wcale nie dlatego, że są biedni. Brytyjscy rodzice nie muszą brać chwilówek u lichwiarzy na zakup książek dla dzieci. Na koniec roku szkolnego książki zwracają, żeby inne dzieci mogły je wypożyczyć na rok następny. Tam się dobrych książek na śmietnik nie wyrzuca z powodu szemranych układów pseudo-pedagogów z pseudo-wydawnictwami. Jeden komplet książek zostaje w domu, a drugi w szkole. Każdy uczeń posiada w szkole własną szafkę zamykaną na klucz, gdzie książki te się swobodnie mieszczą. Szafkę ergonomiczną, bezpieczną i łatwodostępną. Do szkoły chodzi się więc z jednym skoroszytem, co jest bardzo ważne dla prawidłowego rozwoju układu mięśniowo szkieletowego. Chodzi, a nie dojeżdża dwudziestu kilometrów codziennie zdezelowanym, zadymionym spalinami autobusem, pamiętającym czasy, kiedy to hitlerowcy używali go do eksperymentów polegających na gazowaniu synaps mózgowych u Polaków wyznania mojżeszowego podczas bezpowrotnych wycieczek do Oświęcimia.

O tipsach i inwazji durniów

W Wielkiej Brytanii nie ma szkół zbiorczych. W każdej, najmniejszej nawet dziurze jest szkoła, która służy też całej lokalnej społeczności jako kafejka, dom weselny, biblioteka, centrum kultury i rekreacji, a nierzadko nawet jako pub.

W dobie teleinformatycznej nikomu nie przeszkadza, że w jednej klasie zdobywają wiedzę siedmiolatki  i dziesięciolatki z dwunastolatkami. Przed erą teleinformatyczną też nie przeszkadzało. I tak każde dziecko ma indywidualny tok nauczania. Praktyczni Anglosasi wyliczyli, że taniej, prościej i bezpieczniej będzie, kiedy każdy nauczyciel-specjalista dojedzie sobie vauxhallem do pracy gdzie potrzeba, niż wytrząsanie całego pokolenia w trumnach na kółkach. Ponadto szkoły brytyjskie, w których uczą się sześciolatki mają czyste umywalki i kible, oraz działające spłuczki. Są one też dostosowane do wzrostu użytkowników. Nikt tam nie kradnie ręczników, papieru toaletowego, ani mydła, a w kranach zawsze jest woda zdatna do picia i to nawet czasami ciepła! Panie pedagożki nie brzydzą się pomagać dzieciom przy podcieraniu pupy. Mają to w zakresie obowiązków w odróżnieniu od naszych pań magisterek z tipsami. Tu chodzi o sześciolatki! Jeszcze nie każde potrafi samo się przebrać, ubrać, rozebrać. Kiedy dziecko wraca ze szkoły do domu z odparzonymi genitaliami bo się obsikało, lub zafajdało kałem nikt z niego nie szydzi, nie wpędza w kompleksy i nie pisze na rodziców donosów do gestapo (w Skierniewicach zakamuflowanego sprytnie pod nickiem MOPR) - bo natychmiast traci pracę. A nawet jeśli pisze, to nikt ich nie czyta, tylko z obrzydzeniem wyrzuca do kosza. W Polsce gra nie toczy się o żaden rozwój inteligencji, tu idzie o przetrwanie inwazji durniów pragnących sprowadzić inteligencję naszych dzieci do swojego poziomu! Szumi do koła las, więc ratujmy maluchy póki czas! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz