„Rozpętano w
mediach kampanię, pod nazwą „Ratujmy maluchy”. Przed czym? Przed szybszym
rozwojem inteligencji dziecka? Hasło, że dzieciom chce się skrócić szczęśliwe
dzieciństwo jest tyleż głośne, co nie uzasadnione. W świadomości społecznej
funkcjonuje stereotyp, że dzieciństwo to szczęśliwy czas, z powodu braku obowiązków
i wymagań. W takim rozumieniu szkoła, która nakłada na dzieci obowiązki, staje
się przykrą koniecznością.”
Felieton pani
Alicji Cyrańskiej z 14.10.2013 pt: „Sześciolatki do szkoły” - source.skierniewickie.pl
„Rozpętano w mediach kampanię pod nazwą „Ratujmy maluchy” –
szumi skierniewicka radna Alicja Cyrańska w
felietonie pod tytułem: „Sześciolatki do szkoły”. Domyślam się, że
trochę bez zastanowienia szumi... Pewnie dała się porwać powiewom autorytetu
minister edukacji Krystyny Szumilas? Niestety zapomniała, że im dalej w las tym
więcej szumi drzew.
Kogo tak naprawdę pani
Alicja oskarża?
A no rodziców. Bo to właśnie rodzice dali wyraz nieufności
wobec systemu i troski o najgłębiej pojęte dobro własnych dzieci.
Logicznie
rzecz analizując, ich protest o niczym innym świadczyć nie może poza tym, że
naprawdę zależy im na szczęściu i prawidłowym rozwoju własnych potomków. W końcu
to ich dzieci, ich miłość, ich praca, ich ryzyko i wyrzeczenia. Jak się coś nie
uda oni stracą najwięcej. Nie stać ich więc na przeżywanie na własnej skórze co
cztery lata klimakterium kolejnej oszołomionej nadmiarem władzy matrony. Więc
czapki z głów oszołomy!!!Naprawdę nie można się dziwić ich protestom! Zwłaszcza
kiedy przypomnimy sobie z całkiem niedawnej historii wygłupy poprzedniczek
obecnie urzędolącej ministerki. To już chyba jakaś przeklęta tradycja?
Najbardziej wryła mi się w pamięć idiotka (niestety nie pamiętam już jej
nazwiska), która na każdym skrzyżowaniu
w Polsce poustawiała kosmitów w pozłacanych kombinezonach przeciwatomowych z
pomarańczową lamówką i pastorałem z napisem STOP. Było to zrobione chyba z
ołowiu, ważyło tonę i kosztowało nasz budżet miliony. A mikołajów
poprzebieranych w te cuda, kosztowało masę wstydu. Było – przeminęło, jak
przeminie durna moda na uplastycznianie synaps u cudzych dzieci pod groźbą
gestapo i sądów rodzinnych. Po prostu zabraknie na to forsy. No chyba że nie
zabraknie i wtedy spotkamy się wszyscy pod prysznicem w jakimś unowocześnionym
KL Auschwitz.
Ograniczone
zaufanie w odniesieniu do wszelkich przejawów tego typu agresji wobec dzieci i
ich rodzin jest cechą pozytywną i wymaga szacunku, a nie prymitywnych oskarżeń.
Od tego w końcu zależy przyszłość narodu! Oskarżenie uczestników kampanii
„Ratujmy maluchy” o zamiar ograniczania rozwoju inteligencji własnych dzieci
jest po prostu podłym świństwem!
Gąbczastość mózgu to
choroba szalonych krów.
'Dlaczego wcześniejsze
rozpoczęcie nauki przekłada się na szybszy rozwój dziecka? Odpowiedź na to
pytanie przyniosły doniesienia naukowe ostatnich lat, dotyczące funkcjonowania
mózgu. Odkryto szczególną cechę mózgu, którą nazwano plastycznością.
Dowiedziono, że mózg zmienia się pod wpływem bodźców zewnętrznych. Uczenie się,
rozwiązywanie problemów, innymi słowy „wysilanie szarych komórek” powoduje, że
powstają połączenia nerwowe między komórkami w mózgu tzw. synapsy'.
Felieton pani
Alicji Cyrańskiej z 14.10.2013 pt: „Sześciolatki do szkoły” - source.skierniewickie.pl
O tym że umysł dziecka, zwłaszcza niemowlęcia jest bardzo
plastyczny i chłonny, ludzkość wiedziała od zawsze. Pisali o tym starożytni i
ojcowie kościoła. Mi na przykład powiedziała o tym babcia. Mądra to była
kobieta, choć bez doktoratu. Zawsze powtarzała, że czym skorupka za młodu
nasiąknie, tym na starość się zbłaźni.
Na
plastyczności umysłu oparte były zapomniane już dziś starożytne mnemotechniki.
Dzięki takim nowoczesnym podstawom programowym nauczania Homer, i jemu podobni,
potrafił bezbłędnie recytować godzinami z pamięci tomiszcza składające się z
milionów znaków. Dziś powiedzielibyśmy bitów informacji. Idę o zakład, że pani
ministrowa Szumilas nie ma o tym zielonego pojęcia, pewnie nawet nie potrafi
wydukać inwokacji do Pana Tadeusza i oczywiście nigdy nie zastanowiła się nad
różnicą pomiędzy plastycznością a gąbczastością mózgu.
Co prawda w starożytności nie wiedziano za wiele o
połączeniach nerwowych (i że się nazywają synapsy), ale wcale im to nie
przeszkadzało rozwijać tych synaps lepiej niż nasz system przymusowego
szkolnictwa. Jak patrzę na niektórych dzisiejszych magistrów, zwłaszcza tych z
doktoratami, to nie potrzebuję lepszego powodu by krzyknąć: Na Boga ratujmy
nasze maluchy!
Na wolnym rynku jest
miejsce nawet dla Szumilasów
Oczywiście nie mam nic przeciwko, żeby pani Szumilas
otworzyła własną szkołę, za własne pieniądze i zaoferowała rodzicom szeroki
wachlarz dobrowolnych usług swojego pomysłu. Pani minister jednak woli zarabiać
na podżeganiu i uprawianiu przemocy na polskiej rodzinie i to na koszt
podatników. Oczywiście głosi przy tym, że jest to dziejowa konieczność (skąd my
to znamy?) gdyż w ten sposób wdrażane są
wzory zachodnie, cywilizacyjnie przybliżające nas, podciągające do europejskich
standardów itp.
G... prawda! Sześciolatki zachodnioeuropejskie rzeczywiście
chodzą do szkoły. Nawet pięciolatki chodzą, ale po pierwsze, nie pod policyjnym
przymusem, tylko dobrowolnie. Może dlatego, że nikt nie każe im dźwigać w
drodze do szkoły ciężkich tornistrów wypchanych dziesięcioma kilogramami
makulatury?! - to po drugie. Po trzecie dostają pieniądze na zatrudnienie sobie
guwernantki z Polski lub Bułgarii, która będzie je do tej szkoły przyprowadzać,
odprowadzać i dodatkowo zajmować się nimi do czasu powrotu rodziców z pracy.
Przy okazji posprząta i zrobi pranie. Po czwarte nie dostają codziennie do
jedzenia zupy o smaku ogórkowej i odparzanych dziwniaków. Po piąte, jak dziecko
złapie tam salmonellozę to nikt nie przymusza lekarzy, żeby na papierze
wypisywali bzdury o jakiejś grypie żołądkowej, tylko dezynfekuje stołówkę. Po
szóste, nikt tam szkolnych boisk i placów zabaw dla dzieci nie obsrywa psami i
kotami od dobrych trzydziestu lat. Anglicy dawno już rozwiązali ten wstydliwy
problem. Po siódme, rodzic ma zawsze rację.
Nie marnować książek!
Na początku roku szkolnego uczniowie w Wielkiej Brytanii
potrzebne im książki wypożyczają po prostu ze szkolnej biblioteki i to w dwóch
kompletach. Wcale nie dlatego, że są biedni. Brytyjscy rodzice nie muszą brać
chwilówek u lichwiarzy na zakup książek dla dzieci. Na koniec roku szkolnego
książki zwracają, żeby inne dzieci mogły je wypożyczyć na rok następny. Tam się
dobrych książek na śmietnik nie wyrzuca z powodu szemranych układów pseudo-pedagogów
z pseudo-wydawnictwami. Jeden komplet książek zostaje w domu, a drugi w szkole.
Każdy uczeń posiada w szkole własną szafkę zamykaną na klucz, gdzie książki te
się swobodnie mieszczą. Szafkę ergonomiczną, bezpieczną i łatwodostępną. Do
szkoły chodzi się więc z jednym skoroszytem, co jest bardzo ważne dla
prawidłowego rozwoju układu mięśniowo szkieletowego. Chodzi, a nie dojeżdża
dwudziestu kilometrów codziennie zdezelowanym, zadymionym spalinami autobusem,
pamiętającym czasy, kiedy to hitlerowcy używali go do eksperymentów
polegających na gazowaniu synaps mózgowych u Polaków wyznania mojżeszowego
podczas bezpowrotnych wycieczek do Oświęcimia.
O tipsach i inwazji
durniów
W Wielkiej Brytanii nie ma szkół zbiorczych. W każdej,
najmniejszej nawet dziurze jest szkoła, która służy też całej lokalnej
społeczności jako kafejka, dom weselny, biblioteka, centrum kultury i
rekreacji, a nierzadko nawet jako pub.
W dobie teleinformatycznej nikomu nie przeszkadza, że w
jednej klasie zdobywają wiedzę siedmiolatki
i dziesięciolatki z dwunastolatkami. Przed erą teleinformatyczną też nie
przeszkadzało. I tak każde dziecko ma indywidualny tok nauczania. Praktyczni
Anglosasi wyliczyli, że taniej, prościej i bezpieczniej będzie, kiedy każdy
nauczyciel-specjalista dojedzie sobie vauxhallem do pracy gdzie potrzeba, niż
wytrząsanie całego pokolenia w trumnach na kółkach. Ponadto szkoły brytyjskie,
w których uczą się sześciolatki mają czyste umywalki i kible, oraz działające
spłuczki. Są one też dostosowane do wzrostu użytkowników. Nikt tam nie kradnie
ręczników, papieru toaletowego, ani mydła, a w kranach zawsze jest woda zdatna
do picia i to nawet czasami ciepła! Panie pedagożki nie brzydzą się pomagać
dzieciom przy podcieraniu pupy. Mają to w zakresie obowiązków w odróżnieniu od
naszych pań magisterek z tipsami. Tu chodzi o sześciolatki! Jeszcze nie każde
potrafi samo się przebrać, ubrać, rozebrać. Kiedy dziecko wraca ze szkoły do
domu z odparzonymi genitaliami bo się obsikało, lub zafajdało kałem nikt z
niego nie szydzi, nie wpędza w kompleksy i nie pisze na rodziców donosów do
gestapo (w Skierniewicach zakamuflowanego sprytnie pod nickiem MOPR) - bo
natychmiast traci pracę. A nawet jeśli pisze, to nikt ich nie czyta, tylko z
obrzydzeniem wyrzuca do kosza. W Polsce gra nie toczy się o żaden rozwój
inteligencji, tu idzie o przetrwanie inwazji durniów pragnących sprowadzić
inteligencję naszych dzieci do swojego poziomu! Szumi do koła las, więc ratujmy
maluchy póki czas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz