Skierniewicka Gazeta Podziemna nie uznaje tematów tabu, nie uczestniczy w towarzystwach wzajemnej adoracji, nie uznaje zobowiązań wobec żadnych koterii i lobby. SKCGP za cel stawia sobie pracę organiczną w interesie dobra wspólnego w skali lokalnej. Gazeta opiera się na uczciwości, bezinteresowności i dążeniu do prawdy siłami obywateli zwanych dziennikarzami społecznymi. Dziennikarzem takim może zostać każdy, kto potrafi napisać rzeczowy, zwięzły artykuł na poziomie przedwojennego maturzysty. Artykuł wystarczy wysłać e-mailem na adres redakcji: skcgp małpa op.pl Tekst musi być oryginalny i podpisany co najmniej nickiem, lub adresem e-mail. Redakcja nie ingeruje w teksty, nie koryguje błędów ortograficznych, nie uznaje zaświadczeń o dysleksji ani dysortografii. Warunek publikacji jest jeden. Piszemy o konkretnych sprawach lokalnych. Inaczej mówiąc nie interesują nas dywagacje ogólnoludzkie, ogólnoświatowe, ani nawet krajowe.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Komu dowalić kogo pochwalić



Właśnie przeglądam lokalne gazety w poszukiwaniu inspiracji, czyli zastanawiam się komu by tym razem dowalić. Drżyjcie durnie, nieudacznicy, niegodziwcy i kombinatorzy! No i jak zwykle stwierdzam, że w Skierniewicach nadal najłatwiej jest przejechać się po miękkich podbrzuszach tygodników lokalnych. Żeby daleko nie szukać: redaktor Adam Michalski (przynajmniej się nie wstydzi swojego imienia i nazwiska) w wywiadzie z B. Miklaszewskim znanym skierniewickim masażystą i chiropraktykiem (cokolwiek to znaczy), który uczestniczył w rajdzie „Dakar 2013” w charakterze „coacha” niejakiego Ł. Łaskawca (kochacha? ...sia? - co to jest coach?) usiłuje nas przekonać że chłopaki pokonali 8 i pół miliona kilometrów w 16 dni i to robiąc na jawie tylko 300 do 700 km dziennie. Normalnie mają chłopaki kawalarską fantazję (...lerską, ...leryjską) i nawet maturę! Tak nas doinformowują w Skierniewicach tygodniki, pomiędzy kryptoreklamami pstrokatymi oczywiście ma się rozumieć. Tak nas czytelników rozpieszczają dziesiątkami niepodpisanych fotografii i artykułów, że aż dziw, że ktoś to jeszcze czyta, o kupowaniu nie wspominając.

„www.eglos.pl – Jutro w gazecie, już dziś w internecie!”

Ale po co ja mam im dowalać skoro sami robią to lepiej? W Głosie z 7-ego lutego, na przykład, do łez mnie rozczulił slogan zamieszczony na pierwszej stronie, namawiający wprost, żeby nie kupować wydania papierowego pisma, które właśnie nabyłem za dwa trzydzieści (piechotą nie chodzi), bo to samo co trzymam w ręku już dawno ukazało się za darmo w internecie (?!).
Faktycznie poczułem się jak dudek wystrychnięty na czytelnika. No bo po co mi ta gazeta teraz, jak mam internet i nie mam pieca CO w piwnicy? Może więc zamiast krytykować, tym razem kogoś pochwalić? Na przykład bohaterskiego księdza przebierańca, który z misją zwalczania małomiasteczkowej nudy, zupełnie za „co łaska” po domach chodzi, w kostiumie własnej roboty występuje, nawet bez żadnych dotacji i grantów dobrą nowinę głosi, godziwą rozrywkę prowincji zapewniając na przednówku i temat do podwórkowych plotek. Ryzykuje przy tym do ośmiu lat więzienia. Niepełnosprawny jakiś? Podczas gdy kabaret „Ani Mru Mru” 5-ego marca zaproszony do dotowanego z kasy miejskiej MOK-u próbuje wcisnąć nam bilety aż po 50zł,  i nikt go od oszustów nie wyzywa, więzieniem nie straszy, rzecznikiem prasowym komisariatu nie szczuje. Dajecie wiarę? Rozbój w biały dzień!

Zimowy sezon ogórkowo-karnawałowy
E tam, na mój gust ten ksiądz to ogórek prasowy, przez redakcje lokalne i rzecznika posterunku policji Bisingiera do spółki, całkiem wymyślony z nudów i lenistwa lub dla draki. Jakby on istniał naprawdę, już by dawno w pierdlu siedział, lub co najmniej tymczasowym areszcie, a w gazecie występował pod zmienionym inicjałem, albo natychmiast okazałoby się, że facet jest animatorem kultury wielce utytułowanym, jednym z licznych, młodych zdolnych, wrażliwych synów mamusi i tatusia, na etacie zatrudnionych w MOK-u lub MCK-u, właśnie realizującym w ramach projektu zatwierdzonego przez Radę Miejską i Unię Europejską, antyklerykalno-gejowski happening uliczny, społeczno-pedagogiczny pod tytułem: „Nuda, rutyna i odcinanie kuponów”. Podobnie rzecz się ma z bzdurami o leczeniu grypy opowiadanymi gazetom rzekomo przez skierniewickich lekarzy dyplomowanych, zdrowotnym piciu soków warzywno-owocowych pięć razy dziennie i Polaków receptach („na zdrowie”) na zdrowie. Lechaim.

Jednak jest oczekiwanie w narodzie
Ostatnimi czasy daje się jednak odczuć parcie, żeby Podziemna Gazeta zajęła w końcu stanowisko w emocjonującej niektóre kręgi uprzywilejowane sprawie likwidacji MCK-u na przykład  i związanej z tym zaciętej walki klasowej, etatowo-kastowej, właśnie kulturalnie rozpętanej, która wewnętrznie podzieliła skierniewicką biurokrację gminną. Ale o czym tu pisać? Czym się emocjonować? Że biurokracja się dzieli, to przecież rzecz naturalna. Widać będzie się rozmnażać. W końcu przez podział i pączkowanie faworków się zawsze mnożyła. A tu na dodatek tłusty czwartek się nam właśnie zainaugurował. I z tej okazji gazeta zamieściła na trzeciej stronie przypomnienie (oczywiście podpisane anonimowym inicjałem), że już za tydzień upływa ostateczny termin zapłaty podatków od posiadania... Kto zgadnie czego? I że w związku z tym biedacy zamieszkujący w granicach administracyjnych Skierniewic zobowiązani są do zgłoszenia się w Referacie Dochodów Urzędu Miasta w celu pobrania stosownych deklaracji i ich złożenia.
I dobrze (im tak) wam tak!  Jak pilnujecie uchwał swoich demokratycznie wybranych pupilków, tak macie!

Likwidacji likwidacja
Jeśli zaś chodzi o likwidację MCK-u to spoko, wcale go nie zlikwidują. Osiem etatów bez żadnych zmian przejedzie do MOK-u, kilka też przejedzie z kosmetycznymi tylko zmianami nielicznymi. Ze dwóm działaczom uda się załatwić wcześniejszą emeryturkę albo rentę i jakoś to będzie. Jeszcze tak nie było, żeby biurokracji wyszła samolikwidacja którejś z macek lub innych wypustek. Zwłaszcza, że jest kasa do podzielenia i nieruchomość całkiem zgrabna, zadbana i w dobrej lokalizacji. A gdyby nawet to z likwidacji też da się wyżyć. Nie martwiłbym się tym zbytnio, gdyż biurokracja nie raz już dowiodła, że uwielbia rozciągać wszelkie likwidacje w czasie. Nawet kilka lat taka likwidacja szczęśliwie potrafi potrwać, etaty likwidatorów wypasione w międzyczasie tworząc, sekretarzy ich i zastępców hojnie wypączkowywując. A przecież już za dwa lata przyjdzie nowa biurokracja i dam głowę, że pierwsze co zrobi to starej biurokracji zlikwiduje tę rozbabraną likwidację i będziemy mieć na stojąco owację, uroczystą kolację, a potem zasłużone wakacje i charytatywne libacje, a po powrocie z wakacji nawet może likwidacji likwidacji likwidację.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz