„To był taki
spokojny człowiek, miły, mówił dzień dobry. A ona taka
drobna, taka delikatna... A że pili? No pili, to wiedzą wszyscy,
ale awantur głośnych nie bylo, nikt nikogo z siekierą po podwórku
nie ganiał... A tu nagle taki dramat. Fakt żyjemy w wolnym kraju.
Nikt nie zmusi mnie bym mieszkała w lepszych warunkach niż tego
chcę. Tak długo jak długo mogę o sobie decydować, a krzywdę
robię również jedynie sobie, mam prawo żyć w nędzy, bez
prądu, bieżącej wody, w brudzie i ubóstwie. [...] Gdyby w
Krężcach oprócz mężczyzny i kobiety było dziecko, ktoś
by je zabrał, interweniował, bo to samo o siebie zadbać nie
potrafi. Ale dziecka nie było. Przynajmniej nie narodzonego. Więc i
podstaw do interwencji brak. Widziałam kiedyś na ulicy kobietę w
zaawansowanej ciąży, szła paląc papierosa, a w ręku trzymała
puszkę z piwem. Strażnik, któremu ją pokazałam powiedział
mi, że jedyne co może zrobić, to wlepić jej mandat za picie
alkoholu w miejscu publicznym”
Beata
Mały-Kaczanowska art. pt: „A tu nagle taki dramat” (Głos
30.10.2014.r.)
Tak był spokojny, miły, mówił:
„dzień dobry”, awantur nie wszczynał, za nikim z siekierą nie
ganiał – to już coś – swoją panią magister kochał, nawet
wtedy gdy był pijany, mimo że brudna była i denaturatem
śmierdziała. To już niecodzienny wyczyn, chyba każdy przyzna?
Dziecka oczekiwał z radością. Przynajmniej tak wynika z artykułu
pani Anny Wójcik Brzezińskiej pt:
„Odciął dziecku
głowę nożyczkami” (Głos z 30.10.2014.r.). I nagle taka
tragedia! Co się stało naprawdę?
Prawda istnieje i jest
ważna
Dlatego nie sądziłem, że zamiast
„iskr krzesaniem żywem” pani redaktor naczelna Głosu zajmie się
spłycaniem tak poważnego problemu jak bulwersująca ostatnio
skierniewickie środowiska, śmierć niewinnego dzieciątka i
tragedia jego wypchniętych na śmietnik rodziców. A wszystko
zdaje się w celu oswojenia tej poruszającej sumienia historii
poprzez jej wtłoczenie w wulgarny stereotyp, mający jedynie tę
zaletę, że jest akceptowalny przez naszą równie gnuśną
jak zadowoloną z siebie, przeciętność. Szkoda, bo temat jest
publicystycznie świeży, a prawda w nim ukryta stwarza rzadką
okazję do głębszej refleksji nad niedostatkami naszej kondycji
moralnej. Widocznie jednak granice zaściankowej hipokryzji,
zwłaszcza lokalnych autorytetów, stały się tak poważnie
zagrożone, że wypadało jak najprędzej zaszpachlować dysonans
poznawczy (jakby to zgrabnie ujął Boy Żeleński) substancją
miękką i podatną.
Prezent od świętego
Dygdy
Pisząc swój pierwszy tekst na
ten temat pt: „Baba pijana w ciąży – czyli kryzys etyczny
w skierniewickim środowisku” wyraziłem
powątpiewanie czy kiedykolwiek zostaną publicznie ujawnione
wszystkie fakty istotne dla zrozumienia i oceny tej historii.
Oczywiście nie zostały, ale i tak przedstawiono ich nam więcej niż
się spodziewałem. Na przykład to, że mężczyzna tak pochopnie
okrzyczany „mordercą” umiał kochać swą towarzyszkę i
oczekiwane dziecko, mimo że nie doświadczył nigdy miłości
prawdziwych rodziców, że dzieciństwo spędził w państwowych
ośrodkach wychowawczych, młodość w zakładach karnych, a dorosłe
życie przy dorywczych pracach typu zbieranie jabłek dla Putina, czy
rewitalizacja skierniewickiego parkanu. A więc przy zajęciach
więcej mających wspólnego z niewolnictwem niż godnym
zarabianiem na utrzymanie rodziny. Jego droga życiowa przypominała
więc doświadczenia cweli niedawno wygnanych ze Skierniewic o
których pisałem w artykułach pt:”Dwie minuty
nienawiści w ITS-sie”, oraz „O skierniewickiej
pedofilii, qsenofobii a nawet ksenolalii” .
W standardowym stereotypie winno stać
raczej, że jego ojciec pił i go bił, ksiądz gwałcił, a matka
posyłała na żebry - a tu nagle taki myk zupełnie politycznie
niepoprawny.
Nie sądziłem również, iż
ktokolwiek odważy się podać do publicznej wiadomości tak
niewygodny fakt, że dziewczyna również wychowała się bez
biologicznych rodziców i że zamiast tego posiadła indeks
renomowanej wyższej uczelni, zasłużonej w krzewieniu genderowych
wzorców zachowań życiowych. Indeks ten był nafaszerowany
autografami najnowocześniejszych autorytetów w kraju, a
zarazem wiodących specjalistów w takich dziedzinach jak
psychologia, propedeutyka uzależnień, pedagogika, filozofia,
socjologia, seksuologia itd. Odpada więc standardowe w takich
sytuacjach wytłumaczenie, że przyczyną tragedii była wiejska
ciemnota, sztywność tradycyjnych wartości, oraz sztandarowy: „brak
edukacji seksualnej”.
Więc co nią było do cholery? Brak
zainteresowania ze strony służb powołanych przecież do pomocy
rodzinie? Jakże to!? Interwencje przecież były. No właśnie
interwencje... Tyle że po każdej takiej interwencji ludzie ci
popadali w jeszcze dłuższe ciągi alkoholowe, za którymi
kryła się zapewne coraz głębsza depresja i osamotnienie. Coś
było więc nie tak z tą „pomocą”. Może za wielkie rozdawali
zapomogi? A może za mało było w akcjach pomocowych seca, taktu,
zwykłego ludzkiego współczucia i miłości bliźniego? No
ale od biurokratów nie można przecież wymagać, żeby byli
świętymi... Jak są uczciwi to już prawdziwy sukces.
Nic nie można było
zrobić bo jeszcze nie było dziecka, które można by odebrać
Całkiem na serio zdaje się
przekonywać nas pani Beata Mały-Kaczanowska w swoim najnowszym
wstępniaku. Odebrać! Niestety, w naszym grajdole instytucjonalna
pomoc polega głównie na przemocy i reglamentacji paczek
żywnościowych. Odebrać dzieci i wysyłać je do... No właśnie
dokąd? W tę samą koleinę, która wykoślawiła życie
rodziców?
Dlaczego jak nie istnieje powód
do „interwencji” to wszyscy czują się źle i wytężają mózgi
tak długo aż powód mimo wszystko znajdą? A jak nie zdążą
to z czystym sumieniem wtrącają oszołomioną i wykrwawioną ofiarę
tragedii do aresztu śledczego by smażyć w krzyżowym ogniu pytań.
To jej wina! Mogła przecież inaczej
wybrać - podpowiada nam pani naczelna Głosu - Zamiast taplać się
w nędzy i brudzie mogła nie odrzucać oferty zamieszkania w
warunkach ludzkich, wyposażonych w luksusy sanitarne, ogrzewanie,
prąd i bieżącą wodę. Mogła? Tak za darmo? Nigdy nie słyszałem
by ktokolwiek zdrowy na umyśle mając taki wybór świadomie
go odrzucił. Nawet jeśli przepełniony dumą oficjalnie tak
deklarował. Nigdy nie spotkałem się też by będący w potrzebie
skierniewiczanie naprawdę takie propozycje otrzymywali.
Co w takiej sytuacji dalej
robić?
Gdyby rzecz miała miejsce w tzw pasie
biblijnym na środkowym zachodzie USA, sąsiedzi tej pary zapewne
skrzyknęliby się i po prostu przyszli zapytać, przynieśliby
ciasto, meble, ciuszki dla dzieci, trochę farby, desek i gwoździ i
czego tam jeszcze potrzeba żeby wyremontować chałupę, doprowadzić
bieżącą wodę, prąd... A po wyczerpującej pracy społecznej
zintegrowaliby się przy ognisku albo grillu. Oni wiedzą, że przy
takich wieczerzach lubią dziać się cuda. Ludzie zaczynają sobie
ufać, otwierać się na siebie, na swoje prawdziwe zmartwienia i
potrzeby... i wtedy czasem przysiada się do nich sam Bóg.
Właśnie Bóg! Ten, który pomaga pragnącym pomóc
sobie.
Chyba wszyscy o nim zapomnieliśmy?
W naszym kraju nawet gdyby taki cud
ludzkiej solidarności się wydarzył, to wkrótce urzędnik
skarbowy by go wyprostował naliczając podatek od darowizn. Po nim
zapewne przyszedłby inspektor budowlany i wydał nakaz przywrócenia
samowoli budowlanej do stanu pierwotnego, a następnie konserwator
zabytków i sanepid nałożyliby grzywny. Jeden za
zdewastowanie cennego zabytku ludowej kultury materialnej, drugi coś
by też wymyślił.
Pozostaje więc się tylko pomodlić.
Pomódlmy się najszczerzej jak
potrafimy o łaskę dla tych bliźnich doświadczonych tragedią, ale
i za nas samych własną pychą i zaniedbaniem ogłupionych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz