Skierniewicka Gazeta Podziemna nie uznaje tematów tabu, nie uczestniczy w towarzystwach wzajemnej adoracji, nie uznaje zobowiązań wobec żadnych koterii i lobby. SKCGP za cel stawia sobie pracę organiczną w interesie dobra wspólnego w skali lokalnej. Gazeta opiera się na uczciwości, bezinteresowności i dążeniu do prawdy siłami obywateli zwanych dziennikarzami społecznymi. Dziennikarzem takim może zostać każdy, kto potrafi napisać rzeczowy, zwięzły artykuł na poziomie przedwojennego maturzysty. Artykuł wystarczy wysłać e-mailem na adres redakcji: skcgp małpa op.pl Tekst musi być oryginalny i podpisany co najmniej nickiem, lub adresem e-mail. Redakcja nie ingeruje w teksty, nie koryguje błędów ortograficznych, nie uznaje zaświadczeń o dysleksji ani dysortografii. Warunek publikacji jest jeden. Piszemy o konkretnych sprawach lokalnych. Inaczej mówiąc nie interesują nas dywagacje ogólnoludzkie, ogólnoświatowe, ani nawet krajowe.

czwartek, 7 marca 2013

Jak zapewnić Skierniewicom dobrobyt




„Młodzi z braku perspektyw już stąd uciekają. Na dzień dzisiejszy obserwujemy spadek liczby mieszkańców. Ludzie migrują do miejsc, gdzie mają zapewnioną pracę. W przeciągu trzech kwartałów 2012 r „ubyło” 1124 Skierniewiczan, perspektywa do końca roku to ok. 1500 osób”
                                                                                                                             skierniewicka radna Wioletta Felczak



Istnieje przekonanie, że to źle, że Skierniewice pełnią rolę zaplecza noclegowego dla  Łodzi i Warszawy. Zewsząd słyszy się tu  narzekania na tragedię dotykającą miasto z powodu, że jest ono eksporterem siły roboczej, że kilka tysięcy jego obywateli codziennie dojeżdża do oddalonych o ok. 100 km aglomeracji.
Od lat, w dyskusjach prywatnych i publicznych, mielone są frazesy na temat „skierniewickiej sypialni” i nikt nie widzi, że to jałowe ględzenie jest co najwyżej dowodem lenistwa umysłowego.
Czy ktoś kiedykolwiek zadał sobie tu pytanie: co by było, gdyby Bóg nagle wysłuchał tych wszystkich narzekań? Wyobrażacie sobie dymiące i hałasujące fabryki, w których nagle znajduje  zatrudnienie te kilka tysięcy pracowników, codziennie wyjeżdżających poza miasto? Jestem pewny, że pozostała reszta natychmiast nabrałaby ochoty na wyprowadzkę.
   
Gdzieś tam pracują, ale tu mieszkają.

 


 
Z faktu, że kilkanaście procent mieszkańców woli pracować w Warszawie lub Łodzi a  mieszkać w Skierniewicach wynika, że dla nich to miejsce, pod jakimś względem, jest lepsze. Jaki to wzgląd? Pospekulujmy. A no, na pewno niższe są koszty kupna, bądź wynajęcia mieszkania. Nawet jeśli powiększy się je o koszty dojazdów i koszt poświęconego na to czasu. Być może niższe są też koszty eksploatacji. Powinny być! Choćby z racji tego, że koszty pracy w okolicznych spółdzielniach mieszkaniowych i instytucjach komunalnych są tu mniejsze. Co jeszcze sprawia, że Skierniewiczanie wolą mieszkać tu, a nie przeprowadzić się wraz z rodzinami bliżej swoich miejsc pracy? A no z pewnością infrastruktura. W Skierniewicach jest rozwinięta sieć handlowa, w której można zaopatrzyć rodzinę w towary codziennej potrzeby prędzej i taniej niż w wielkich miastach. Z uwagi na rozwinięte w okolicy rolnictwo tańsze są też owoce i warzywa. Zwłaszcza te na targowisku są tańsze i lepszej jakości, świeże i ekologicznie czyste. Z powodu braku śmierdzącego przemysłu jest też czyste powietrze. Dla wielu ludzi to jest najważniejsze w życiu. Zwłaszcza dla tych, którzy mają zabezpieczoną materialną stronę bytu swoich rodzin, a więc emerytów, rencistów i wszelkiego rodzaju rentierów. Niektórzy twierdzą też, że lepsza od średniej krajowej jest w SKC dostępność służby zdrowia. Być może...

Tu wychowują się ich dzieci
Wyjeżdżający za pracą Skierniewiczanie to ludzie młodzi, wychowujący dzieci, dla których istotna jest dostępność instytucji pomagających w edukacji i wychowaniu potomstwa, takich jak żłobki, przedszkola i dobre szkoły. Czy są one bardziej dostępne i oferują lepszy poziom niż w Łodzi i Warszawie? Trudno ocenić, ale nie sądzę. Na korzyść ich przemawia tylko to, że ludzie jeszcze od nich nie uciekają ze swoimi dziećmi i ciężko zarobionymi pieniędzmi. Nadal chce im się sterczeć w kolejkach do list zapisów do żłobków i przedszkoli. Nadal mordują się z codziennym dostarczaniem i odbieraniem swoich pociech z tych instytucji. Skoro dojeżdżające do pracy kilkanaście procent Skierniewiczan nadal jest zdecydowana wydawać tu swoje pensje, płacić za kiepskiej jakości poziom kształcenia w szkołach i jeszcze gorsze usługi żłobków i przedszkoli, to mamy troszkę czasu na zastanowienie się co można zmienić na lepsze.

A w żłobkach i przedszkolach źle
Nie wiem ile prezydent Skierniewic dokłada do każdego przedszkolaka miesięcznie. Może lokalne media tę ważną dla każdego czytelnika informację od nich w końcu wyciągną i opublikują? Zamiast bombardować nas co tydzień reportażami z bali, baletów i bicia rekordów w zbieraniu nakrętek. Słyszałem, że są gminy dopłacające z budżetu nawet po ok 2 tys zł miesięcznie do każdego miejsca. W takiej sytuacji nie można się dziwić, że samorządy bronią się rękoma i nogami przed zwiększaniem przyjęć. Tyle co jest i tak jest za dużo. Dla „swoich i swojaków” wystarczy, a całą resztę upchnie się w jakichś komitetach kolejkowych i na listach oczekujących na ochłapy. Ci, którym to nie pasuje, niech najmą sobie nianię.


Becikowe co miesiąc
Jestem przekonany, że w Skierniewicach dzieje się podobnie. Wskazuje na to fakt, że miasto przez lata nie zwiększyło w istotny sposób pojemności przedszkoli, a mimo to rynek nie zlikwidował nadwyżki popytu nad podażą. W normalnych warunkach, wysyp przedszkoli prywatnych, rozwiązałby problem w przeciągu maksymalnie trzech lat. Ale coś go tu najwyraźniej blokuje. Najprawdopodobniej to coś nazywa się dumping, czyli nieuczciwa konkurencja, czyli dotacje dla „swojaków”, czyli redystrybucja od wszystkich do uprzywilejowanych. Zakładając, że tylko połowa dzieci korzysta z dotacji miejskich do przedszkoli i że dotacja wynosi 2 tys miesięcznie do osoby, możemy stwierdzić że wyborcy bardziej byliby zadowoleni, gdyby prezydent wstrzymał przedszkolom dotacje i nakazał od tej pory walczyć o względy konsumentów poprzez obniżanie kosztów i poprawę jakości usług, a dotacje wypłacał po równo, czyli po tysiąc, „dzieciom do ręki”, wszystkim bez wyjątków zameldowanym na obszarze miasta. Za tysiaka miesięcznie każde dziecko bez żadnej łaski zatrudniłoby sobie prywatną guwernantkę, nie koniecznie z dyplomem i kursem pedagogicznym, ale za to potrafiącą grać na jakimś instrumencie, znającą języki obce, tańce latynoamerykańskie i klasyczne, oraz potrafiącą te umiejętności ciekawie przekazać.
   
W co jeszcze inwestować?
Oczywiście gmina powinna mieć wyznaczone i przygotowane tereny pod rozwój przemysłu. Najlepiej na koszt prywatnych spekulantów. Gdzieś od zawietrznej. Na wypadek gdyby pojawił się inwestor gotowy tworzyć nowe miejsca pracy, tu na miejscu. Czy władze mogą zrobić coś jeszcze? Nie sądzę, no chyba, żeby radykalnie obniżyły podatki. Oczywiście można bez końca opracowywać strategie marketingowe, zachęcające, promujące i przyciągające wielkich, najlepiej zagranicznych inwestorów, ale światowej skali kapitaliści mają kapitał dopóty, dopóki potrafią liczyć, porównywać oferty i angażować swoje zasoby w te, wobec nich najuczciwsze. Na kolorowanki prowincjonalnych urzędników nie dają się jakoś nabierać.
Pewniejsze efekty da więc realne tworzenie warunków do rozwoju i wzrostu miejscowym przedsiębiorcom. A tego można dokonać tylko poprzez zmniejszanie im kosztów. Przede wszystkim podatków i kosztów pokonywania biurokratycznych przeszkód.


Mamy jakiś plan?
Największą biurokratyczną zawalidrogą, charakterystyczną dla Skierniewic, jest ich plan zagospodarowania przestrzennego. Tak absurdalnie zagmatwanego dziwoląga nie ma chyba żadne inne miasto w Polsce. Skutecznie zniechęca on do jakiejkolwiek aktywności budowlanej większość potencjalnych inwestorów. Plan Zagospodarowania Przestrzennego Skierniewic w całości nadaje się do śmietnika. Nie zawiera on żadnej wizji urbanistycznej, żadnego pomysłu, żadnego celu, może poza jednym; tzn koniecznością zapewnienia etatów biurokratom uważającym się za architektów-urbanistów i z tego powodu uzurpującym sobie wyłączność na jego interpretowanie i objaśnianie. Ci ludzie przez całe lata nie mogą (nie chcą) ułożyć skierniewickich puzzli w sensowny obrazek. A puzzle stają się z czasem coraz drobniejsze i coraz bardziej do siebie nieprzystające. Zapewne kiedyś powstanie specjalny dział archeologii zajmujący się ich rekonstrukcją dla potrzeb regionalnego muzeum osobliwości. 




   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz