Od dawna zastanawiało mnie, jak to jest możliwe, że
prezydent potrafiący z zapyziałego postwojewództwa stworzyć dobrze prosperujące
(czyli dochodowe) uzdrowisko średniej klasy europejskiej, ma problem na
przykład z uwolnieniem podległego mu obszaru od plagi glisty psiej. O tym
wrednym parazycie ceniącym sobie ludzi pisałem w felietonach pt: „Terroryści w
Skierniewicach – czyli jak zarazić miasto toksokarozą”, oraz „Podsrywanie
psem”.
Albo kiedyś też zadziwiało mnie dlaczego w SKC tak łatwo
udaje się policji karać obywateli mandatami za łamanie przepisów ruchu
drogowego, a tak trudno za zanieczyszczanie przestrzeni publicznej odchodami.
Odpowiedzi znalazły się
proste, ale i złożone zarazem
Po
pierwsze, co do karania, to ludzie nie są wcale Ci sami.
Po drugie,
o ile chodzi o SKC-zdrój, to prezydent Trębski zabezpieczył się wobec wyborców
sprytnym impasem. Mianowicie zobowiązanie stworzenia uzdrowiska uczynił wymagalnym
dopiero pod koniec swojej piątej, szóstej, albo może i siódmej kadencji. Do
tego terminu (około 6x4=24lata, oczywiście minus minione 6) ma czas, wolne
ręce, a nawet czyste, i może sobie spokojnie dorabiać na boku doskonaleniem
„Operatów Uzdrowiskowych” oraz zabiegać u kolejnych ministrów zdrowia o ich
zatwierdzanie, albo przynajmniej namaszczanie olejem świętym, olewem (...aniem
?). Zatem jeśli wyborcom przypadkiem przyszłoby demokratycznie do głowy
wypowiedzieć mu zatrudnienie przed upływem owego terminu magicznego, to sami
będą sobie winni niepowstania obiecanego zdroju skierniewickiego,
homeopatycznego i z pewnością odpowiedzą za to przed Bogiem, Historią a może
nawet dzisiejszymi przedszkolakami. Oczywiście o ile wcześniej ktoś tym
przedszkolakom nie natłucze do głowy w ramach obowiązku szkolnego, że
rozpamiętywanie przeszłości jest mało trendy czyli beee, e, e, e...
Po trzecie
przywilej obsrywania psem przestrzeni publicznej jest formą dodatku do
emerytury zarezerwowanym dla wieloletnich, zasłużonych działaczy w spoczynku,
zwłaszcza tajnych współpracowników (TW) bezdzietnych, bojowników o wolność
socjalistyczną, demokrację proletariacką, budowniczych nowego ładu,
przejawiających się między innymi spółdzielczością komunalno-kolesiowską,
jednostką Ludowego Wojska Polskiego w likwidacji doszczętnej, „Białym Domem” i
w ogóle „Widokiem” całym, i nie godzi się teraz raz darowanych im serwitutów
odbierać.
Po czwarte
mandaty są dla równych. Tych równiejszych się odróżnia na podstawie marki i
wyglądu samochodu tatusia, mamusi, tudzież ojca chrzestnego. Policja lokalna
jest od dawien wyuczona (czulona) czyjemu synusiowi mandatów wlepiać nie
wypada, zwłaszcza za przekroczenia promili we krwi, km/h; niemanie fotelików,
pasów, świateł, i gdyby nagle miała spamiętywać jeszcze rasy psów srających i
ich rodowody to by normalnie dostała pier$.
No a co z córusią – czyli w mordę prostaka
Tak więc nie do pomyślenia się porobiło, żeby jakiś
ogródkarz działkowy, nieokrzesany, pozwalał sobie w Skierniewicach córeczkę
tatusia z dobrej rodziny co ją stać na amstaffa, przymuszać do zajęć podłych,
na sprzątaniu gnoju tegoż amstaffa polegających. Choćby i na podjeździe
własnego garażu. Patrz artykuł pt: „W twarz za uwagę” ITS nr 3 z 18.01.2013.r.
Tak więc w pełni usprawiedliwione wydaje się, że mu spoliczkowała gębę
niewyparzoną nie czekając aż ogródkarz, wyglądający na ciecia, okaże się
niebezpiecznym pedofilem jakimś nielubiącym zwierząt, albo nawet gwałcicielem
samotnych panienek akurat srających amstaffem w miejscu zacisznym i prawie
jakby do takich celów stworzonym. Swoją drogą nie bez przyczyny mądrzy ludzie
powiadają, że zwierzę, dajmy na to taki amstaff, od razu wyczuje człowieka
złego i go odróżni od dobrego targając nogawkę, albo nawet i w kroku. Reasumując
można udowodnić z łatwością, że temu staremu wcale tak bardzo na porządku nie
zależało i czystości publicznej, jak na prowokacji i sianiu niezgody
międzyludzkiej. Jakby było inaczej, to sam by tę kupę sprzątnął bez hałasu, jak
to zawsze zwykł robić do tej pory, no. Od tego chyba jest?
O kupie było dużo, no to
teraz trochę o studniczku
Oto w tym samym numerze ITS-u (z 18.01.2013) pojawiło się doniesienie, że w
łowickim wodociągu wykryto kiełża zwanego studniczkiem. Taka niby krewetka cała
biała, palce lizać, trochę za mała żeby ją na masełku usmażyć, podając z
siekanym czosnkiem i natką pietruszki. Dlaczego akurat w łowickim wodociągu ją
wynaleziono, a nie skierniewickim, czy rawskim, nie wiem. Przecież i tu i tu
występują. Nomen omen studniczki się pojawiły zaraz obok informacji o
rozpoczęciu tegorocznego sezonu studniówkowego. Chodzi o bale licealistów
organizowane cirka 100 dni przed maturą. Gdybym był miłośnikiem spiskowych
teorii na pewno dopatrzyłbym się w owym zbiegu okoliczności tajemnych związków,
konsonansów, albo nawet zaszyfrowanych kodów. Bo przecież czy to może być
przypadek, że akurat teraz, wypłynęły te sympatyczne skorupiaki na łamy ITS-u,
w samym środku karnawału? Obecność studniczków w wodociągach jest zjawiskiem
raczej pospolitym, czego niestety nie da się powiedzieć o łamach lokalnej
prasy. Ich występowanie w wodociągach świadczy, że woda jest czysta, zdatna do
picia i co najważniejsze zdrowa! Bo nie zatruta nadmiarem na przykład chloru. O
czym świadczy ich obecność w ITS-sie? Nie mam pojęcia. Mnie w studniczkowej
informacji najbardziej poruszyło
obrzydzenie i urojone poczucie zagrożenia, jakiemu przy tej okazji dali wyraz
tak zwani normalni obywatele, a właściwie to zdanie sobie sprawy, że jednocześnie
ci sami ludzie w ogóle nie dostrzegają niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia
swoich bliskich w milionowych nakładach psich ekskrementów opanowujących całą
publiczną przestrzeń.