„Młodzi z braku perspektyw już stąd uciekają. Na dzień
dzisiejszy obserwujemy spadek liczby mieszkańców. Ludzie migrują do miejsc,
gdzie mają zapewnioną pracę. W przeciągu trzech kwartałów 2012 r „ubyło” 1124
Skierniewiczan, perspektywa do końca roku to ok. 1500 osób”
skierniewicka
radna Wioletta Felczak
Istnieje przekonanie, że to źle, że Skierniewice pełnią rolę
zaplecza noclegowego dla Łodzi i
Warszawy. Zewsząd słyszy się tu
narzekania na tragedię dotykającą miasto z powodu, że jest ono
eksporterem siły roboczej, że kilka tysięcy jego obywateli codziennie dojeżdża
do oddalonych o ok. 100 km aglomeracji.
Od lat, w dyskusjach prywatnych i publicznych, mielone są
frazesy na temat „skierniewickiej sypialni” i nikt nie widzi, że to jałowe
ględzenie jest co najwyżej dowodem lenistwa umysłowego.
Czy ktoś kiedykolwiek zadał sobie tu pytanie: co by było,
gdyby Bóg nagle wysłuchał tych wszystkich narzekań? Wyobrażacie sobie dymiące i
hałasujące fabryki, w których nagle znajduje
zatrudnienie te kilka tysięcy pracowników, codziennie wyjeżdżających
poza miasto? Jestem pewny, że pozostała reszta natychmiast nabrałaby ochoty na
wyprowadzkę.
Gdzieś
tam pracują, ale tu mieszkają.
Z faktu, że kilkanaście procent mieszkańców woli pracować w
Warszawie lub Łodzi a mieszkać w
Skierniewicach wynika, że dla nich to miejsce, pod jakimś względem, jest
lepsze. Jaki to wzgląd? Pospekulujmy. A no, na pewno niższe są koszty kupna,
bądź wynajęcia mieszkania. Nawet jeśli powiększy się je o koszty dojazdów i
koszt poświęconego na to czasu. Być może niższe są też koszty eksploatacji.
Powinny być! Choćby z racji tego, że koszty pracy w okolicznych spółdzielniach
mieszkaniowych i instytucjach komunalnych są tu mniejsze. Co jeszcze sprawia,
że Skierniewiczanie wolą mieszkać tu, a nie przeprowadzić się wraz z rodzinami
bliżej swoich miejsc pracy? A no z pewnością infrastruktura. W Skierniewicach
jest rozwinięta sieć handlowa, w której można zaopatrzyć rodzinę w towary
codziennej potrzeby prędzej i taniej niż w wielkich miastach. Z uwagi na
rozwinięte w okolicy rolnictwo tańsze są też owoce i warzywa. Zwłaszcza te na
targowisku są tańsze i lepszej jakości, świeże i ekologicznie czyste. Z powodu
braku śmierdzącego przemysłu jest też czyste powietrze. Dla wielu ludzi to jest
najważniejsze w życiu. Zwłaszcza dla tych, którzy mają zabezpieczoną materialną
stronę bytu swoich rodzin, a więc emerytów, rencistów i wszelkiego rodzaju
rentierów. Niektórzy twierdzą też, że lepsza od średniej krajowej jest w SKC
dostępność służby zdrowia. Być może...
Tu wychowują się ich
dzieci
Wyjeżdżający za pracą Skierniewiczanie to ludzie młodzi,
wychowujący dzieci, dla których istotna jest dostępność instytucji pomagających
w edukacji i wychowaniu potomstwa, takich jak żłobki, przedszkola i dobre
szkoły. Czy są one bardziej dostępne i oferują lepszy poziom niż w Łodzi i
Warszawie? Trudno ocenić, ale nie sądzę. Na korzyść ich przemawia tylko to, że
ludzie jeszcze od nich nie uciekają ze swoimi dziećmi i ciężko zarobionymi
pieniędzmi. Nadal chce im się sterczeć w kolejkach do list zapisów do żłobków i
przedszkoli. Nadal mordują się z codziennym dostarczaniem i odbieraniem swoich
pociech z tych instytucji. Skoro dojeżdżające do pracy kilkanaście procent
Skierniewiczan nadal jest zdecydowana wydawać tu swoje pensje, płacić za
kiepskiej jakości poziom kształcenia w szkołach i jeszcze gorsze usługi żłobków
i przedszkoli, to mamy troszkę czasu na zastanowienie się co można zmienić na
lepsze.
A w żłobkach i
przedszkolach źle
Nie wiem ile prezydent Skierniewic dokłada do każdego
przedszkolaka miesięcznie. Może lokalne media tę ważną dla każdego czytelnika
informację od nich w końcu wyciągną i opublikują? Zamiast bombardować nas co
tydzień reportażami z bali, baletów i bicia rekordów w zbieraniu nakrętek.
Słyszałem, że są gminy dopłacające z budżetu nawet po ok 2 tys zł miesięcznie
do każdego miejsca. W takiej sytuacji nie można się dziwić, że samorządy bronią
się rękoma i nogami przed zwiększaniem przyjęć. Tyle co jest i tak jest za
dużo. Dla „swoich i swojaków” wystarczy, a całą resztę upchnie się w jakichś
komitetach kolejkowych i na listach oczekujących na ochłapy. Ci, którym to nie
pasuje, niech najmą sobie nianię.
Becikowe co miesiąc
Jestem przekonany, że w Skierniewicach dzieje się podobnie.
Wskazuje na to fakt, że miasto przez lata nie zwiększyło w istotny sposób
pojemności przedszkoli, a mimo to rynek nie zlikwidował nadwyżki popytu nad
podażą. W normalnych warunkach, wysyp przedszkoli prywatnych, rozwiązałby
problem w przeciągu maksymalnie trzech lat. Ale coś go tu najwyraźniej blokuje.
Najprawdopodobniej to coś nazywa się dumping, czyli nieuczciwa konkurencja,
czyli dotacje dla „swojaków”, czyli redystrybucja od wszystkich do uprzywilejowanych.
Zakładając, że tylko połowa dzieci korzysta z dotacji miejskich do przedszkoli
i że dotacja wynosi 2 tys miesięcznie do osoby, możemy stwierdzić że wyborcy
bardziej byliby zadowoleni, gdyby prezydent wstrzymał przedszkolom dotacje i nakazał
od tej pory walczyć o względy konsumentów poprzez obniżanie kosztów i poprawę
jakości usług, a dotacje wypłacał po równo, czyli po tysiąc, „dzieciom do
ręki”, wszystkim bez wyjątków zameldowanym na obszarze miasta. Za tysiaka
miesięcznie każde dziecko bez żadnej łaski zatrudniłoby sobie prywatną
guwernantkę, nie koniecznie z dyplomem i kursem pedagogicznym, ale za to
potrafiącą grać na jakimś instrumencie, znającą języki obce, tańce
latynoamerykańskie i klasyczne, oraz potrafiącą te umiejętności ciekawie
przekazać.
W co
jeszcze inwestować?
Oczywiście gmina powinna mieć wyznaczone i przygotowane
tereny pod rozwój przemysłu. Najlepiej na koszt prywatnych spekulantów. Gdzieś
od zawietrznej. Na wypadek gdyby pojawił się inwestor gotowy tworzyć nowe miejsca
pracy, tu na miejscu. Czy władze mogą zrobić coś jeszcze? Nie sądzę, no chyba,
żeby radykalnie obniżyły podatki. Oczywiście można bez końca opracowywać
strategie marketingowe, zachęcające, promujące i przyciągające wielkich,
najlepiej zagranicznych inwestorów, ale światowej skali kapitaliści mają
kapitał dopóty, dopóki potrafią liczyć, porównywać oferty i angażować swoje
zasoby w te, wobec nich najuczciwsze. Na kolorowanki prowincjonalnych
urzędników nie dają się jakoś nabierać.
Pewniejsze efekty da więc realne tworzenie warunków do
rozwoju i wzrostu miejscowym przedsiębiorcom. A tego można dokonać tylko
poprzez zmniejszanie im kosztów. Przede wszystkim podatków i kosztów
pokonywania biurokratycznych przeszkód.
Mamy jakiś plan?
Największą biurokratyczną zawalidrogą, charakterystyczną dla
Skierniewic, jest ich plan zagospodarowania przestrzennego. Tak absurdalnie
zagmatwanego dziwoląga nie ma chyba żadne inne miasto w Polsce. Skutecznie
zniechęca on do jakiejkolwiek aktywności budowlanej większość potencjalnych
inwestorów. Plan Zagospodarowania Przestrzennego Skierniewic w całości nadaje
się do śmietnika. Nie zawiera on żadnej wizji urbanistycznej, żadnego pomysłu,
żadnego celu, może poza jednym; tzn koniecznością zapewnienia etatów
biurokratom uważającym się za architektów-urbanistów i z tego powodu
uzurpującym sobie wyłączność na jego interpretowanie i objaśnianie. Ci ludzie
przez całe lata nie mogą (nie chcą) ułożyć skierniewickich puzzli w sensowny
obrazek. A puzzle stają się z czasem coraz drobniejsze i coraz bardziej do
siebie nieprzystające. Zapewne kiedyś powstanie specjalny dział archeologii
zajmujący się ich rekonstrukcją dla potrzeb regionalnego muzeum
osobliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz